Vago rumor de mares en zozobra (2008)
Chyba najlepszy film Juliána Hernándeza, jaki widziałem. I z całą pewnością mający najlepszy tytuł. Meksykanin lubi poetyckie tytuły, ale zazwyczaj pozbawia je sensu istnienia poprzez łopatologię, którą wpycha do samych filmów. Tym razem jednak prawie zrezygnował z wypowiedzi z offu, co wyszło całości na dobre. I sprawiło, że tytuł stał się czymś więcej, nadał opowieści dodatkowy sens.
"Vago rumor de mares en zozobra" to przewrotna opowieść. Wydaje się, że jest historią rodzącego się uczucia. I tak jest. Ale tylko do pewnego stopnia. Po kluczowych słowach wypowiedzianych przez bohatera, reakcja jego partnerki wydaje się zaskakująca. Ale później ją zrozumiemy. Hernández stworzył przejmujący obraz skomplikowanych relacji i sprzecznych impulsów szumiących w duszy. "Chemia" między dwójką bohaterów jest niezaprzeczalna. Ale w grę wchodzą i inne uczucia, równie silne, równie istotne, w ostateczności nawet ważniejsze.
Takiego Hernándeza chętnie oglądałbym w większych dawkach.
Ocena: 6
"Vago rumor de mares en zozobra" to przewrotna opowieść. Wydaje się, że jest historią rodzącego się uczucia. I tak jest. Ale tylko do pewnego stopnia. Po kluczowych słowach wypowiedzianych przez bohatera, reakcja jego partnerki wydaje się zaskakująca. Ale później ją zrozumiemy. Hernández stworzył przejmujący obraz skomplikowanych relacji i sprzecznych impulsów szumiących w duszy. "Chemia" między dwójką bohaterów jest niezaprzeczalna. Ale w grę wchodzą i inne uczucia, równie silne, równie istotne, w ostateczności nawet ważniejsze.
Takiego Hernándeza chętnie oglądałbym w większych dawkach.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz