Szkoła uwodzenia Czesława M. (2016)

Czasami krytykowanie słabych filmów jest jedyną przyjemnością, jaką można mieć z ich oglądania. Ale są też takie, przy których jest mi z tego powodu smutno. Głównie wtedy, kiedy wierzę w szczerość intencji i chęci twórców, kiedy widzę, że serce mieli po właściwej stronie, że składniki, które wykorzystali, były dobre i w innych rękach zapewne dałyby świetne rezultaty. I to jest właśnie casus "Szkoły uwodzenia Czesława M.".



Bazę filmu stanowi skandynawski sposób na opowiadanie smutnych historii tak, by dla widzów miały charakter rozrywkowy. Duńczycy, Finowie, Szwedzi jak nikt inny na świecie potrafią zamienić temat depresji, życiowego marazmu w piękne opowieści pełne smutnej refleksji ale i humoru. Mają też smykałkę do wykorzystywania w ciekawy sposób życiowych nieudaczników jako koła zamachowe komedii, ale bez wyśmiewania się z nich samych. I wszystko to w "Szkole uwodzenia" można odnaleźć.

Mamy tu też solidną warstwę obyczajowych komedii brytyjskich, których bohaterami są członkowie klasy robotniczej. Autorzy "Szkoły uwodzenia" jak wcześniej twórcy "Billy'ego Elliotta" czy "Goło i wesoło" pokazują zaradnych ludzi pracy, którzy może nieudolnie ale jednak próbują realizować marzenia o lepszej przyszłości dla siebie i swoich bliskich.

Można też odnaleźć w "Szkole uwodzenia Czesława M." elementy niezależnego kina amerykańskiego, tych wszystkich opowieści osadzonych na prowincji, w miejscach stereotypowo postrzeganych jako zaściankowe i ksenofobiczne, a które w tych filmach (np. "Big Eden")  pełne są wspaniałych ludzi, lojalnych i otwartych.

Niestety mimo tych wszystkich elementów film Aleksandra Dembskiego jest kompletnie nieudany. Po pierwsze dlatego, że nie ma konkretnego bohatera. Twórcy sprawiają wrażenie jakby cierpieli na ADHD i po prostu nie byli w stanie na dłużej skupić uwagi na jednej postaci. I gdyby jeszcze z tych przeskoków dało się wyłowić jakiś plan, ale nie, czasami koncentracja uwagi na danej osobie wydaje się być czysto przypadkowa (jak scena z Beatą, kiedy to reżyser czuje niepowstrzymaną potrzebę pokazania nam, jak się zmienia z robotnicy w atrakcyjną kobietę, jakby późniejsza scena w barze nie wystarczyła).

Jeszcze gorsze jest to, że film ogólnie ma formę podróży nie tyle fizycznej ile wewnętrznej. A jednak twórcom nie udaje się pokazać tej drogi, nie ma tuż żadnych przemian. Czasami można wręcz uznać, że z filmu zostały wycięte jakieś kluczowe sceny, ponieważ nagle widzimy, jak bohaterowie zmieniają decyzję, co nie ma żadnego uzasadnienia w opowiadanej historii. O tym, że bohaterowie przeszli jakąś transformację dowiadujemy się z postscriptum wypowiadanym przez Mozila z offu.


"Szkoła uwodzenia Czesława M." jest więc filmem męczącym, który z trudem daje się obejrzeć podczas jednego posiedzenia. Jedyną dla mnie osłodą była wersja "Lubię mówić z Tobą" śpiewana przez Mozila. Jestem wielkim fanem oryginału, ale jego wersja jest równie fantastyczna i dobrze, że ją umieszczono na soundtracku.

Ocena: 3

Komentarze

  1. Kurde. Ten sam poziom co "Wołyń" :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod wieloma aspektami (głównie technicznymi) "Szkoła" jest zdecydowanie poniżej "Wołynia", ale nadrabia to czym innym. W sumie na obu cierpiałem podobnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)