Já, Olga Hepnarová (2016)
Kolejny w ostatnim czasie film, jaki widziałem, który pokazuje, że największym wrogiem społeczeństwa są jednostki słabe, ofiary, istoty wewnętrznie pokiereszowane. W świecie, który czyni z siły wartość, te osoby są przedmiotem pogardy, przemocy lub są najzwyczajniej w świecie ignorowane. I przez lata jednostki takie godzą się z pozycją, którą narzuca im reszta społeczeństwa. Co tylko wzmacnia wrażenie, że ich słabość czyni z nich osoby nieszkodliwe. Kiedy jednak osiągnięty zostanie punkt zapalny, jednostki takie eksplodują. Są jak dzikie zwierzę złapane we wnyki, które z bólu i przerażenia rzuca się na ludzi próbujących je uratować. Atakują więc na oślep. Ich wrogiem jest świat. Każdy zabity i poszkodowany, choćby nie wiem, jak bardzo był niewinny, jest z ich perspektywy winny, ponieważ jest częścią wrogiego świata. Ich ataki są zawsze nieprzewidywalne, budzą szok, zaskoczenie i niedowierzanie. Jak ktoś, kto jest nikim, mógł dokonać czegoś tak strasznego, jak na przykład wjechać rozpędzonym samochodem w tłum ludzi idących spokojnie chodnikiem?
"Ja, Olga Hepnarova" jest właśnie studium takiego zjawiska. Tytułowa Olga żyła naprawdę i rzeczywiście "bez powodu" rozjechała 20 osób, z czego osiem zginęło. Historia ta kryła w sobie wielki potencjał. Niestety nie czuję, by reżyserzy zdołali oddać jej sprawiedliwość. Moim zdaniem błedna była decyzja o tym, by film miał charakter epizodyczny. Oczywiście rozumiem, skąd się to wzięło. Ma to być forma zaprezentowania popękanej, niespójnej, pełnej sprzeczności osobowości Olgi Hepnarovej. Ale dla mnie był to chaos pełen nieczytelnych znaczeń. Mam wrażenie, że gdyby nie to, że swego czasu czytałem trochę o osobowościach takich jak Olga, to nie byłbym w stanie złożyć jej filmowego portretu do kupy.
Odniosłem również wrażenie, że reżyserów w mniejszym stopniu interesuje bohaterka filmu, a w większy grająca ją aktorka. To na Michalinie Olszańskiej skupia się uwaga kamery. Nieustające zbliżenia, które kontemplują każdy szczegół fizjonomii aktorki w pewnym momencie mnie już nużyły. Wydobywanie i podkreślanie każdego szczegółu gry ciałem szkodziło kreacji, ponieważ powodowało, że zwracałem uwagę na szczegóły, na pozę ciała, na sposób chodzenia, podczas gdy tak naprawdę lepiej byłoby, żebym tego "nie widział", żeby raczej to się działo niezauważenie, a przez to budowało klimat.
Ocena: 4
"Ja, Olga Hepnarova" jest właśnie studium takiego zjawiska. Tytułowa Olga żyła naprawdę i rzeczywiście "bez powodu" rozjechała 20 osób, z czego osiem zginęło. Historia ta kryła w sobie wielki potencjał. Niestety nie czuję, by reżyserzy zdołali oddać jej sprawiedliwość. Moim zdaniem błedna była decyzja o tym, by film miał charakter epizodyczny. Oczywiście rozumiem, skąd się to wzięło. Ma to być forma zaprezentowania popękanej, niespójnej, pełnej sprzeczności osobowości Olgi Hepnarovej. Ale dla mnie był to chaos pełen nieczytelnych znaczeń. Mam wrażenie, że gdyby nie to, że swego czasu czytałem trochę o osobowościach takich jak Olga, to nie byłbym w stanie złożyć jej filmowego portretu do kupy.
Odniosłem również wrażenie, że reżyserów w mniejszym stopniu interesuje bohaterka filmu, a w większy grająca ją aktorka. To na Michalinie Olszańskiej skupia się uwaga kamery. Nieustające zbliżenia, które kontemplują każdy szczegół fizjonomii aktorki w pewnym momencie mnie już nużyły. Wydobywanie i podkreślanie każdego szczegółu gry ciałem szkodziło kreacji, ponieważ powodowało, że zwracałem uwagę na szczegóły, na pozę ciała, na sposób chodzenia, podczas gdy tak naprawdę lepiej byłoby, żebym tego "nie widział", żeby raczej to się działo niezauważenie, a przez to budowało klimat.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz