Un Français (2015)
"Francuska krew" to portret pokolenia dorastającego w pierwszej połowie lat 90. To właśnie wtedy z podziemia zaczął wychodzić wojujący nacjonalizm i partia Le Pena. Reżyser pokazuje 19 lat Francji z punktu widzenia Marco, którego poznajemy, jak w 1994 roku jest faszyzującym skinheadem bijącym Arabów i imigrantów z Afryki.
Niestety historia Marco jest przez Diastème'a traktowana pretekstowo. Piszę "niestety", ponieważ mnie postać ta zaciekawiła. To, że w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem, który jednak nie miał jak poradzić sobie z frustracjami codziennego życia, więc przekierował je w nienawiść do wszystkiego co obce. To, że ta bezmyślna przemoc nie stanowi dla niego żadnego rozwiązania, czego nie potrafi długo zrozumieć i co jego umysł musi mu przekazać poprzez objawy fizyczne. To, jak poznaje czym jest miłość i gorzka prawda straconych złudzeń. To, jak poznaje radość przyjaźni, czym jest lojalność i smutek bycia świadkiem, jak cudze życia rozpadają się w pył. To, jaką cenę płaci się za stanie z boku, kiedy potwór nienawiści rośnie w siłę.
Marco w interpretacji Albana Lenoira to postać fascynująca. Podobało mi się to, jak odgrywał jego wściekłość i zagubienie. Jest w jego kreacji coś hipnotyzującego i dlatego przyjęta przez reżysera strategia nie do końca była mi w smak. Bo dla niego Marco jest tylko medium, które przenosi nas od jednego do drugiego wydarzenia formującego najnowszą historię Francji. Dla Diastème'a najważniejszy jest portret całego społeczeństwa, jaki się wyłania z serii zaprezentowanych epizodów. Ewolucja ultranacjonalistów z dzieciaków bijących się po ulicach w wyrafinowanych graczy, dla których pozytywny wizerunek jest kluczem do sukcesu. Dumę wielokulturowej Francji, kiedy wygrywała z Brazylią. I tęsknota za światem niemożliwego już monochromatyzmu kulturowego.
W sumie jest to przygnębiający film, pokazujący świat, w którym nie ma za bardzo miejsca ani na prywatną ani zbiorową satysfakcję. Można albo walczyć albo stać z boku – końcowego rezultatu to nie zmieni.
Ocena: 6
Niestety historia Marco jest przez Diastème'a traktowana pretekstowo. Piszę "niestety", ponieważ mnie postać ta zaciekawiła. To, że w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem, który jednak nie miał jak poradzić sobie z frustracjami codziennego życia, więc przekierował je w nienawiść do wszystkiego co obce. To, że ta bezmyślna przemoc nie stanowi dla niego żadnego rozwiązania, czego nie potrafi długo zrozumieć i co jego umysł musi mu przekazać poprzez objawy fizyczne. To, jak poznaje czym jest miłość i gorzka prawda straconych złudzeń. To, jak poznaje radość przyjaźni, czym jest lojalność i smutek bycia świadkiem, jak cudze życia rozpadają się w pył. To, jaką cenę płaci się za stanie z boku, kiedy potwór nienawiści rośnie w siłę.
Marco w interpretacji Albana Lenoira to postać fascynująca. Podobało mi się to, jak odgrywał jego wściekłość i zagubienie. Jest w jego kreacji coś hipnotyzującego i dlatego przyjęta przez reżysera strategia nie do końca była mi w smak. Bo dla niego Marco jest tylko medium, które przenosi nas od jednego do drugiego wydarzenia formującego najnowszą historię Francji. Dla Diastème'a najważniejszy jest portret całego społeczeństwa, jaki się wyłania z serii zaprezentowanych epizodów. Ewolucja ultranacjonalistów z dzieciaków bijących się po ulicach w wyrafinowanych graczy, dla których pozytywny wizerunek jest kluczem do sukcesu. Dumę wielokulturowej Francji, kiedy wygrywała z Brazylią. I tęsknota za światem niemożliwego już monochromatyzmu kulturowego.
W sumie jest to przygnębiający film, pokazujący świat, w którym nie ma za bardzo miejsca ani na prywatną ani zbiorową satysfakcję. Można albo walczyć albo stać z boku – końcowego rezultatu to nie zmieni.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz