Victor Frankenstein (2015)
Co za bałagan! "Victor Frankenstein" to film bez pomysłu, nielot, który próbuje wznieść się wysoko ponad chmury. Jest to nieudana próba połączenia steampunku, "Sherlocka Holmesa" Ritchiego i rewizjonistycznych wersji klasycznych opowieści a la "Hansel i Gretel". Niestety więcej wspólnego ma z "Abrahamem Lincolnem: "Łowcą wampirów" niż z wymienionymi wyżej tytułami.
Max Landis tym razem zawiódł jako scenarzysta. Nie stworzył atrakcyjnych postaci. Choć akurat zarys trójki bohaterów miał dobry. Pomysł, aby Frankenstein i Inspektor Turpin byli dwiema stronami tej samej monety, a Igor znajdował się między młotem a kowadłem, był w sumie niezły. Jednak trzeba to wszystko było lepiej opracować. Tymczasem tutaj, jeśli coś nie zostaje wprost zadeklarowane, to tak jakby w ogóle nie istniało. Wątek romantyczny jest kompletnie niepotrzebny. Zamiast tego twórcy lepiej zrobiliby mocniej skupiając się na paradoksalnej więzi przyjaźni między Victorem a Igorem oraz na stworzeniu bardziej przykuwającego uwagę antagonisty.
Słaby scenariusz oczywiście w rękach dobrego reżysera mógł zostać uratowany. Ale Paul McGuigan do takich nie należy. Kiedy dostaje tekst pełen dziur, to staje się twórcą kompletnie bezradnym. Pozostaje mi się więc cieszyć, że "Victor Frankenstein" nie zmienił się w kolejny "Push". To byłaby dopiero tragedia. A tak film jest jedynie irytująco nijaki.
Ocena: 4
Max Landis tym razem zawiódł jako scenarzysta. Nie stworzył atrakcyjnych postaci. Choć akurat zarys trójki bohaterów miał dobry. Pomysł, aby Frankenstein i Inspektor Turpin byli dwiema stronami tej samej monety, a Igor znajdował się między młotem a kowadłem, był w sumie niezły. Jednak trzeba to wszystko było lepiej opracować. Tymczasem tutaj, jeśli coś nie zostaje wprost zadeklarowane, to tak jakby w ogóle nie istniało. Wątek romantyczny jest kompletnie niepotrzebny. Zamiast tego twórcy lepiej zrobiliby mocniej skupiając się na paradoksalnej więzi przyjaźni między Victorem a Igorem oraz na stworzeniu bardziej przykuwającego uwagę antagonisty.
Słaby scenariusz oczywiście w rękach dobrego reżysera mógł zostać uratowany. Ale Paul McGuigan do takich nie należy. Kiedy dostaje tekst pełen dziur, to staje się twórcą kompletnie bezradnym. Pozostaje mi się więc cieszyć, że "Victor Frankenstein" nie zmienił się w kolejny "Push". To byłaby dopiero tragedia. A tak film jest jedynie irytująco nijaki.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz