God: Serengeti (2017)
Blomkamp w ekspresowym tempie niknie w moich oczach. Jego krótkometrażówki to jedna, niekończąca się seria rozczarowań. Jednak w "God: Serengeti" przeszedł samego siebie. Jest już naprawdę bliski dna.
Czy naprawdę uważał, że zrobienie z Boga angielskiego arystokraty z początku XX wieku, to taki fajny i ekscytujący pomysł? Przecież nie ma w nim nic twórczego i świeżego. Bóg jest tutaj kretynem, który gra w trójwymiarowe Simsy i robi z ludźmi, co mu się tylko podoba, pozostając przy tym zblazowanym arystokratą-idiotą. Co drugi czarny charakter amerykańskiego kina właśnie tak wygląda. I fakt, że wciela się w niego Sharlto Copley niewiele zmienia.
Powoli liczę na to, że więcej krótkometrażówek Oats Studios nie wypuści.
Ocena: 2
Czy naprawdę uważał, że zrobienie z Boga angielskiego arystokraty z początku XX wieku, to taki fajny i ekscytujący pomysł? Przecież nie ma w nim nic twórczego i świeżego. Bóg jest tutaj kretynem, który gra w trójwymiarowe Simsy i robi z ludźmi, co mu się tylko podoba, pozostając przy tym zblazowanym arystokratą-idiotą. Co drugi czarny charakter amerykańskiego kina właśnie tak wygląda. I fakt, że wciela się w niego Sharlto Copley niewiele zmienia.
Powoli liczę na to, że więcej krótkometrażówek Oats Studios nie wypuści.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz