It Comes at Night (2017)
SPOILER
W kinie niezależnym od dłuższego już czasu trwa moda na pesymistyczne kino postapokaliptyczne. W tych filmach ci, którzy próbują przetrwać, albo są skazani na porażkę albo też ich trwanie okazuje się pyrrusowym zwycięstwem. "To przychodzi po zmroku" idealnie wpisuje się w ten trend.
Reżyser wprowadza nas od razu w sam środek świata niedalekiej przyszłości. Cywilizacja, jaką znamy, upadła za sprawą jakiejś dziwnej choroby. Jak do wybuchu epidemii doszło, czym jest ta choroba, co stało się ze światem – na te pytania reżyser nie daje żadnych odpowiedzi. Jego, jak wielu podobnych mu twórców, interesuje apokalipsa w skali mikro. Obserwujemy więc jedynie kilka osób i ich próby życia dalej.
Pod względem podejścia do tematu przetrwania, "To przychodzi po zmroku" mocno skojarzyło mi się z "Surwiwalistą". Oba filmy mówią to samo: samotne jednostki mogą przetrwać wyłącznie wtedy, kiedy egzystują w samowystarczalnym układzie zamkniętym. Tego, czego należy się wystrzegać, to niekontrolowane zmienne w postaci: a) zwierząt domowych b) obcych ludzi. Jak jednak powstrzymać się przed pokusą okazania drugiej istocie ludzkiej, że samemu zachowało się człowieczeństwo? Jeśli jednak ulegnie się pokusie, bezpieczny świat, jaki udało się wygospodarować w oddalonym od reszty zakątku, legnie w gruzach. Trzeba się będzie uczyć nowych strategii przetrwania, a cena będzie bardzo wysoka.
Jednak "To przychodzi po zmroku" nie jest tak oczywiste, jak "Surwiwalista". Czy rzeczywiście to, że choroba ponownie wkroczyła w świat głównych bohaterów, to wina obcych, których przygarnęli pod swój dach? Pozornie tak się wydaje. I byłoby to powtórzenie myśli z "Surwiwalisty" – wprowadzenie obcych w bezpieczny system oznacza wystawienie się na śmiertelne zagrożenie.
Jeśli jednak uznać tytuł filmu za wskazówkę, wtedy można dojść do wniosku, że przybysze są nie tylko niewinni, ale też wystawili się bezwiednie na niebezpieczeństwo, ponieważ choroba już się w tym domu rozwijała. Zgodnie z tą interpretacją pierwsze objawy choroby pojawiają się właśnie nocą, pod postacią koszmarów sennych. Zanim ciało ulegnie rozkładowi, psychika już alarmuje, że "to" nadchodzi. Być może więc Travis zaraził się bezpośrednio od dziadka, a może zaraził się pośrednio, przez jego psa, a być może to on był tym, który psa zaraził. Jakkolwiek było, pojawienie się Willa i jego rodziny nic nie zmieniło, Travis w końcu i tak by umarł. Jednak wtedy skala tragedii byłaby mimo wszystko mniejsza. I tak oto wygrany został temat pesymistycznego kina postapo.
Ocena: 6
W kinie niezależnym od dłuższego już czasu trwa moda na pesymistyczne kino postapokaliptyczne. W tych filmach ci, którzy próbują przetrwać, albo są skazani na porażkę albo też ich trwanie okazuje się pyrrusowym zwycięstwem. "To przychodzi po zmroku" idealnie wpisuje się w ten trend.
Reżyser wprowadza nas od razu w sam środek świata niedalekiej przyszłości. Cywilizacja, jaką znamy, upadła za sprawą jakiejś dziwnej choroby. Jak do wybuchu epidemii doszło, czym jest ta choroba, co stało się ze światem – na te pytania reżyser nie daje żadnych odpowiedzi. Jego, jak wielu podobnych mu twórców, interesuje apokalipsa w skali mikro. Obserwujemy więc jedynie kilka osób i ich próby życia dalej.
Pod względem podejścia do tematu przetrwania, "To przychodzi po zmroku" mocno skojarzyło mi się z "Surwiwalistą". Oba filmy mówią to samo: samotne jednostki mogą przetrwać wyłącznie wtedy, kiedy egzystują w samowystarczalnym układzie zamkniętym. Tego, czego należy się wystrzegać, to niekontrolowane zmienne w postaci: a) zwierząt domowych b) obcych ludzi. Jak jednak powstrzymać się przed pokusą okazania drugiej istocie ludzkiej, że samemu zachowało się człowieczeństwo? Jeśli jednak ulegnie się pokusie, bezpieczny świat, jaki udało się wygospodarować w oddalonym od reszty zakątku, legnie w gruzach. Trzeba się będzie uczyć nowych strategii przetrwania, a cena będzie bardzo wysoka.
Jednak "To przychodzi po zmroku" nie jest tak oczywiste, jak "Surwiwalista". Czy rzeczywiście to, że choroba ponownie wkroczyła w świat głównych bohaterów, to wina obcych, których przygarnęli pod swój dach? Pozornie tak się wydaje. I byłoby to powtórzenie myśli z "Surwiwalisty" – wprowadzenie obcych w bezpieczny system oznacza wystawienie się na śmiertelne zagrożenie.
Jeśli jednak uznać tytuł filmu za wskazówkę, wtedy można dojść do wniosku, że przybysze są nie tylko niewinni, ale też wystawili się bezwiednie na niebezpieczeństwo, ponieważ choroba już się w tym domu rozwijała. Zgodnie z tą interpretacją pierwsze objawy choroby pojawiają się właśnie nocą, pod postacią koszmarów sennych. Zanim ciało ulegnie rozkładowi, psychika już alarmuje, że "to" nadchodzi. Być może więc Travis zaraził się bezpośrednio od dziadka, a może zaraził się pośrednio, przez jego psa, a być może to on był tym, który psa zaraził. Jakkolwiek było, pojawienie się Willa i jego rodziny nic nie zmieniło, Travis w końcu i tak by umarł. Jednak wtedy skala tragedii byłaby mimo wszystko mniejsza. I tak oto wygrany został temat pesymistycznego kina postapo.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz