Spider-Man: Homecoming (2017)

Składam pokłony przed twórcami "Spider-Mana: Homecoming". Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem mistrzostwa, z jakim wciskają widzom kit. Obiecywali zupełnie nowy początek, że to nie będzie film typu "origin", a tymczasem na poziomie scenariusza jest to 100-procentowy recycling tego, co już było. Mimo to widz to kupuje (no, w każdym razie ja to kupiłem).



Przed premierą obiecywano, że nie będzie to film typu "origin". Trzeba było wtedy twórców dopytywać, co rozumieją pod słowem "origin". "Homecoming" jest bowiem dokładnie genezą Spider-Mana, tyle tylko że z pomięciem sceny ugryzienia Petera przez pająka. "Homecoming" pokazuje, jak Spider-Man zmienia się z gościa z supermocami i superkostiumem w superbohatera.

Sama historia brzmi zaś niesamowicie znajomo. Twórcy podmienili po prostu niektóre postaci na inne wierząc, że to wystarczy. W niektórych przypadkach zmiany są kosmetyczne i ograniczają się wyłącznie do imienia (lub wyglądu). Jednak ci, którzy widzieli poprzednie "Spider-Many" nie będą mieli problemów z identyfikacją tego, co z nich zostało wyciągnięte i przebudowane na potrzeby "Homecoming".

Dlaczego więc to wszystko działa? Bo zostało inaczej podane. Twórcy widowiska musieli brać lekcje u kulinarnych mistrzów, którzy nauczyli ich, że "je się oczami". Prezentacja jest więc kluczem do sukcesu.

Zmiana złoczyńcy wyszła filmowi na dobre. A zaangażowanie Keatona było strzałem w dziesiątkę. Jako Vulture spokojnie wyrasta na jednego z najlepszych złoczyńców całego MCU (co rzecz jasna nie jest wielkim wyczynem, bowiem większość czarnych charakterów tego uniwersum to miernoty). Nie dość, że rozumiemy jego motywacje, to jest jednym z nielicznych złoczyńców, który naprawdę coś w filmie robi.

Doskonałym zabiegiem było też postawienie na komizm i dodanie bohaterowi nierozgarniętego kumpla. Oba chwyty są od lat z powodzeniem stosowane w niemal wszystkich serialach, jakie trafiają na antenę Disney XD, więc może dziwić jedynie fakt, że dopiero teraz ktoś wpadł na pomysł, by tę sprawdzoną formułę przenieść do kina. Peter i Ned nie są może ekipą tak fajną jak Randy Cunningham i Howard Weinerman, ale niewiele im brakuje. Zaś scen komediowych jest dużo i w większości sprawiają sporo przyjemności. No, może w środkowej części twórcy trochę przesadzają, przez co są miejsca, gdzie daje się wyczuć desperację w chęci przypodobania się widzom. Ale na dłuższą metę nie przeszkadza to aż tak bardzo.

Zaś samo origin story zostało zaskakująco dobrze pokazane. Twórcom udało się zaprezentować beztroskę Spidy'ego wynikającą z zachłyśnięcia się mocami i tym, że zainteresowali się nim Avengersi, jak i dramat uświadomienia sobie, że jego czyny mają konsekwencje i bezmyślny entuzjazm na dłuższą metę się nie sprawdzi. Wszystko to wygląda przyziemnie i bardzo wiarygodnie. Nie ma w tym komiksowej łopatologii, która wkrada się w coraz więcej produkcji Marvela.

Niestety finałowa rozwałka nie była dla mnie satysfakcjonująca. Na szczęście twórcy zapunktowali sobie najlepszym zakończeniem spośród wszystkich filmów MCU.

Ocena: 7

PS. Oczywiście, jako że nie jestem specjalnie wielkim fanem komiksów Marvela, niektóre elementy tego filmu pozostały dla mnie nieczytelne. Na przykład to, dlaczego dyrektora szkoły gra Kenneth Choi.

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)