Beautiful Things (2017)
Długą chwilę zajęło mi przekonanie się do tego filmu. Początkowo raziła mnie poetyckość monologów, pozorna bezcelowość prezentowanych obrazów. Z czasem jednak zacząłem się wciągać. Odkryłem rytm opowieści, zrozumiałem, że szukanie w niej historii w klasycznym rozumieniu jest błędną postawą. Istotą "Beautiful Things" jest bowiem dźwięk, rytm, obraz, kształty, barwy. Przesłanie intelektualne nadawane jest tu podprogowo, ukryte jest w zakamarkach formy, które jednak odkryje się przestając patrzeć na szczegóły, a ogarniając całość.
"Beautiful Things" jest niczym kinowy ekwiwalent kuchni molekularnej. Wykorzystuje składniki w nietypowy sposób, budując zaskakującą konstrukcję zaprzeczającą konwencjonalnej mądrości i wyuczonym oczekiwaniom. Niby jest to kino dokumentalne, ale trudno znaleźć mniej dokumentalny film. Wszystko jest tu mocno zainscenizowane, a reżysera nie interesuje prawda, lecz to, w jaki sposób może ją wykorzystać dla własnych estetyczno-intelektualnych celów. Jest to również kino mocno eksperymentalne; wizualny i dźwiękowy kolaż, który przywodzi na myśl trylogię "qatsi" Godfreya Reggio, skromniejszą, lecz równie poetycką.
Gdzieś w tle oczywiście możemy odnaleźć przypowieść o sztucznym kole życia, od narodzin (które symbolizuje ropa – baza wszystkich syntetycznych produktów), po śmierć (sceny utylizacji śmieci). To proces, którego człowiek jest inicjatorem, kapłanem, prorokiem, ofiarą, niemym świadkiem stojącym z boku. To przypowieść o transcendencji materii i sile ludzkiego ducha. A wszystko to zakodowane zostało w tańcu obrazów i słów.
"Beautiful Things" to zdecydowanie jeden z najdziwniejszych filmów, jakie widziałem w tym roku, choć do "Świtu" (najdziwaczniejszego i najlepszego filmu roku) dużo mu jednak brakuje.
Ocena: 7
"Beautiful Things" jest niczym kinowy ekwiwalent kuchni molekularnej. Wykorzystuje składniki w nietypowy sposób, budując zaskakującą konstrukcję zaprzeczającą konwencjonalnej mądrości i wyuczonym oczekiwaniom. Niby jest to kino dokumentalne, ale trudno znaleźć mniej dokumentalny film. Wszystko jest tu mocno zainscenizowane, a reżysera nie interesuje prawda, lecz to, w jaki sposób może ją wykorzystać dla własnych estetyczno-intelektualnych celów. Jest to również kino mocno eksperymentalne; wizualny i dźwiękowy kolaż, który przywodzi na myśl trylogię "qatsi" Godfreya Reggio, skromniejszą, lecz równie poetycką.
Gdzieś w tle oczywiście możemy odnaleźć przypowieść o sztucznym kole życia, od narodzin (które symbolizuje ropa – baza wszystkich syntetycznych produktów), po śmierć (sceny utylizacji śmieci). To proces, którego człowiek jest inicjatorem, kapłanem, prorokiem, ofiarą, niemym świadkiem stojącym z boku. To przypowieść o transcendencji materii i sile ludzkiego ducha. A wszystko to zakodowane zostało w tańcu obrazów i słów.
"Beautiful Things" to zdecydowanie jeden z najdziwniejszych filmów, jakie widziałem w tym roku, choć do "Świtu" (najdziwaczniejszego i najlepszego filmu roku) dużo mu jednak brakuje.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz