The Crucifixion (2017)
Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do cukierni. Na półce widzicie wielką, dobrze wypieczoną jagodziankę. Wygląda dokładnie tak, jak należało się tego spodziewać. Kupujecie więc jedną i zabieracie się do konsumpcji. Pierwszy gryz – sama bułka. Nie zrażeni bierzecie gryz drugi, potem trzeci, ale wciąż dostajecie tylko ciasto. Wreszcie, tuż przy samym koniuszku, jest niewielka kropla dżemu jagodowego. Nawet nie jagód! Bylibyście rozczarowani taką jagodzianką, prawda? I właśnie z taką sytuacją miałem do czynienia przy "Krucyfiksie".
Zwiastun nie zapowiadał szczególnie odkrywczego filmu, ale też nie tego oczekiwałem. Wydawało mi się jednak, że dostanę solidną porcję strachu i odpowiedniego klimatu. W końcu za kamerą stanął Xavier Gens, który ma na swoim koncie kilka niezłych tytułów. Niestety długa przerwa od kina zdecydowanie nie wpłynęła na niego pozytywnie. Choć sporą część winy należy przypisać scenarzystom.
Mój główny zarzut to brak zachowania proporcji. "Krucyfiks" w 90% składa się ze scen wprowadzających do historii i budujących klimat. Śledztwo dziennikarki ciągnie się i ciągnie, co nie byłoby może jeszcze takie złe, gdyby twórcom udało się skopiować patent z "X-Files". Ale ci nawet nie starają się żonglować niepewnością. Racjonalne wyjaśnienia sytuacji są podawane w mało przekonujący sposób, za to te paranormalne są podkręcane efektami dźwiękowymi. Przy słabiutkiej grze Sophie Cookson (kompletnie nie przypomina tu tej aktorki, jaką widziałem w "Kingsman"), główna bohaterka nie była żadnym magnesem przyciągającym moją uwagę.
Kiedy zaś "Krucyfiks" wchodzi na typowe tory opętańczego horroru, film już się kończy, więc sceny rozgrywają się w ekspresowym tempie. Nie można więc delektować się demoniczną przemocą, nie ma też trzymającego w napięciu pojedynku woli, wiary, strachu i wściekłości. Finałowy egzorcyzm kończy się tak szybko, że praktycznie się go nie zauważa. Nie może więc dziwić to, że z kina wyszedłem z poczuciem, że zmarnowałem tylko czas.
Ocena: 3
Zwiastun nie zapowiadał szczególnie odkrywczego filmu, ale też nie tego oczekiwałem. Wydawało mi się jednak, że dostanę solidną porcję strachu i odpowiedniego klimatu. W końcu za kamerą stanął Xavier Gens, który ma na swoim koncie kilka niezłych tytułów. Niestety długa przerwa od kina zdecydowanie nie wpłynęła na niego pozytywnie. Choć sporą część winy należy przypisać scenarzystom.
Mój główny zarzut to brak zachowania proporcji. "Krucyfiks" w 90% składa się ze scen wprowadzających do historii i budujących klimat. Śledztwo dziennikarki ciągnie się i ciągnie, co nie byłoby może jeszcze takie złe, gdyby twórcom udało się skopiować patent z "X-Files". Ale ci nawet nie starają się żonglować niepewnością. Racjonalne wyjaśnienia sytuacji są podawane w mało przekonujący sposób, za to te paranormalne są podkręcane efektami dźwiękowymi. Przy słabiutkiej grze Sophie Cookson (kompletnie nie przypomina tu tej aktorki, jaką widziałem w "Kingsman"), główna bohaterka nie była żadnym magnesem przyciągającym moją uwagę.
Kiedy zaś "Krucyfiks" wchodzi na typowe tory opętańczego horroru, film już się kończy, więc sceny rozgrywają się w ekspresowym tempie. Nie można więc delektować się demoniczną przemocą, nie ma też trzymającego w napięciu pojedynku woli, wiary, strachu i wściekłości. Finałowy egzorcyzm kończy się tak szybko, że praktycznie się go nie zauważa. Nie może więc dziwić to, że z kina wyszedłem z poczuciem, że zmarnowałem tylko czas.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz