Downriver (2015)
Milczenie jest złotem – oto jedno z największych kłamstw, jakie zna świat. Milczenie jest w rzeczywistości najstraszliwszą zarazą, jaką zna świat. To pożywka dla tragedii, z których rodzą się kolejne tragedie. To źródło bólu, który nie ustaje przez cały okres pozostawania w milczeniu i który wybucha ze zdwojoną siłą, kiedy w końcu wyjawia się prawdę. Milczenie sprawia, że ofiary stają się zbrodniarzami, a jednorazowa krzywda zmienia się w chroniczną przemoc. I choć mój komentarz świetnie odnosi się do sytuacji z #metoo, to tak naprawdę jest to lekcja, jakiej dostarcza film Granta Siculina.
"Downriver" ogląda się jak jeden z brytyjskich kryminałów, które wychodzą z prostej pozornie sprawy, by z czasem rozgałęziać się na coraz to nowe obszary. Film zaczyna się od wyjścia młodego chłopaka na wolność. Za kratami spędził cały okres bycia nastolatkiem. A wszystko przez śmierć chłopca, do której się przyczynił, kiedy był dzieckiem. Po wyjściu na wolność postanawia rozwikłać zagadkę tego, co stało się z ciałem zabitego chłopca. Ciało to nigdy nie zostało odnalezione, choć główny bohater zarzekał się, że nic z nim nie zrobił. Im dłużej drąży temat, tym bardziej skomplikowana staje się sytuacja. A jakby tego było mało, rozwija się też wątek więzi sąsiada z byłym przyjacielem głównego bohatera, co okaże się również nie być przypadkowe. Bohater będzie musiał poradzić sobie nie tylko z prawdą, ale też z własną rolę, jaką mimowolnie odegrał w nakręcaniu spirali bólu i przemocy.
To, co w filmie mi się spodobało najbardziej, to sama reżyseria. Bardzo przypadł mi do gustu niespieszny rytm opowieści oraz to, jak reżyser bawi się dźwiękiem, obrazem, przeplataniem różnych wątków. Symuluje to emocjonalną głębię, której "Downriver" tak naprawdę nie ma. Jest też w tej formule coś tak hipnotyzującego, że najzwyczajniej w świecie wciągnąłem się w tę opowieść.
Piętą achillesową filmu jest z kolei aktorstwo, które jest ledwie poprawne. Grający główną rolę Reef Ireland nie miał się w zasadzie czym popisać. W większości scen jednak ujdzie. Niestety w chwilach, w których ma pokazać intensywniejsze przeżycia, stara się za bardzo, przez co wypadał bardzo sztucznie.
No, ale reżyser wiedział, jak pozostawić po sobie dobre wrażenie. Puszczenie na napisach końcowych jednej z moich ulubionych piosenek Nicka Cave'a było strzałem w dziesiątkę i emocjonalną manipulacją, której z chęcią się poddałem.
Ocena: 7
"Downriver" ogląda się jak jeden z brytyjskich kryminałów, które wychodzą z prostej pozornie sprawy, by z czasem rozgałęziać się na coraz to nowe obszary. Film zaczyna się od wyjścia młodego chłopaka na wolność. Za kratami spędził cały okres bycia nastolatkiem. A wszystko przez śmierć chłopca, do której się przyczynił, kiedy był dzieckiem. Po wyjściu na wolność postanawia rozwikłać zagadkę tego, co stało się z ciałem zabitego chłopca. Ciało to nigdy nie zostało odnalezione, choć główny bohater zarzekał się, że nic z nim nie zrobił. Im dłużej drąży temat, tym bardziej skomplikowana staje się sytuacja. A jakby tego było mało, rozwija się też wątek więzi sąsiada z byłym przyjacielem głównego bohatera, co okaże się również nie być przypadkowe. Bohater będzie musiał poradzić sobie nie tylko z prawdą, ale też z własną rolę, jaką mimowolnie odegrał w nakręcaniu spirali bólu i przemocy.
To, co w filmie mi się spodobało najbardziej, to sama reżyseria. Bardzo przypadł mi do gustu niespieszny rytm opowieści oraz to, jak reżyser bawi się dźwiękiem, obrazem, przeplataniem różnych wątków. Symuluje to emocjonalną głębię, której "Downriver" tak naprawdę nie ma. Jest też w tej formule coś tak hipnotyzującego, że najzwyczajniej w świecie wciągnąłem się w tę opowieść.
Piętą achillesową filmu jest z kolei aktorstwo, które jest ledwie poprawne. Grający główną rolę Reef Ireland nie miał się w zasadzie czym popisać. W większości scen jednak ujdzie. Niestety w chwilach, w których ma pokazać intensywniejsze przeżycia, stara się za bardzo, przez co wypadał bardzo sztucznie.
No, ale reżyser wiedział, jak pozostawić po sobie dobre wrażenie. Puszczenie na napisach końcowych jednej z moich ulubionych piosenek Nicka Cave'a było strzałem w dziesiątkę i emocjonalną manipulacją, której z chęcią się poddałem.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz