The Birth of a Nation (2016)

Zapewne nie taka była intencja reżysera, ale pierwszą myślą, jaka pojawiła mi się w głowie po obejrzeniu "Narodzin narodu", było to, że klasa dominująca nie powinna dobrze traktować tych, którzy im podlegają. W ten sposób robią krzywdę im, a w konsekwencji i sobie.



Nat i reszta niewolników Turnerów była przez swoich białych panów traktowana bardzo dobrze. O wiele lepiej, niż traktowano niewolników na wszystkich innych lokalnych posiadłościach. Dlaczego to było złe? Ponieważ nie pozwoliło im wytworzyć odporności na brutalność świata. To, co dla Nata okazało się kroplą przepełniającą czarę goryczy, dla niewolników z plantacji po sąsiedzku było zwykłym poniedziałkiem. Dopóki Turnerowie byli w stanie chronić swoją własność przed rzeczywistością, dopóty ci mogli żyć w bańce spokojnego życia, mając tylko blade pojęcie o tym, czym naprawdę jest los niewolnika. Wystarczyło jednak, że tej ochrony zabrakło, a Nat i jego towarzysze niedoli stali się kompletnie bezradni wobec bólu, upokorzenia, wściekłości, jakie zaczęli odczuwać.

Gdy więc niesprawiedliwość i dominacja białych dała im się we znaki, zareagowali tak, jak każdy, kto poczuł smak wolności i został go pozbawiony – zbuntowali się. I właśnie w ten sposób dobrzy i troskliwi biali panowie (i panie) ukręcili sami sobie powrozy. Pokazali niewolnikom, że można żyć inaczej, pozwolili im marzyć. To broń, której ci nie wahali się użyć.

Sama postać Nata Turnera została przez reżysera pokazana tak, jakby to był Siddhartha , który w pewnym momencie swojego życia ujrzał cierpienie ludzi i musiał mu się przeciwstawić, albo jakby to był Chrystus, który cierpi, by zbawić pokrzywdzonych. W rzeczywistości jednak jest on typowym samobójcą rozszerzonym (to znaczy osobą, która dokonuje samobójstwa w taki sposób, by razem z nim umarli i inni). Pewnego dnia powiedział dość swojemu cierpieniu i postanawił z nim skończyć. Jego motywy były jednak samolubne. Nie zależało mu na wolności niewolników. Dopóki sam był w miarę bezpieczny i prowadził spokojne życie, potrafił zignorować dyskomfort, jaki czuł kolaborując z białymi panami. Dopiero kiedy jego żona została pobita i zgwałcona, a jego pan zdradził pokładane w nim zaufanie, cudze krzywdy, których był świadkiem, stały się wodą na młyn jego świętego oburzenia.

Na szczęście reżyser zdawał sobie sprawę z tego, jaką postać Nata kreuje i nie uciekł przed taką interpretacją, lecz spróbował ją wpleść do dyskusji na temat tego, czy egoistyczne pobudki nie są mimo wszystko do zaakceptowania, jeśli w efekcie prowadzą do (przynajmniej w intencjach) zmiany na lepsze. Co prawda reżyser ledwie zarysowuje problem, jest to jednak więcej od tego, co czyni przeważająca liczba twórców będących w jego położeniu. W porównaniu chociażby z poruszającym podobną tematykę "Rebeliantem" "Narodziny narodu" to kin z wyższej półki.

Trudno uwierzyć, że jest to pierwszy pełnometrażowy film w dorobku Nate'a Parkera. To solidne widowisko, w którym patos i naiwność równoważone są świadomością różnych punktów widzenia, wyrazistym zestawem scen i solidną grą aktorską. W tym ostatnim aspekcie oczywiście błyszczy przede wszystkim sam Parker, który wciela się w Nata Turnera. Dobrze spisał się też Armie Hammer w roli południowca, który chce być szlachetnym człowiekiem, ale jest słaby i mało zaradny, więc okoliczności i mentalność lokalnej społeczności odciskają na nim destrukcyjne piętno.

Muszę więc przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony. Sądziłem, że będzie to kino o wiele bardziej łopatologiczne w prezentacji rozbitego w ekspresowym tempie powstania Nata Turnera. Tymczasem dostałem film, który jest bardzo uniwersalny w swojej wymowie. Pokazane w nim mechanizmy są bowiem powszechne wszędzie tam, gdzie jedna grupa społeczna dominuje nad inną.

Teraz pozostaje mi wierzyć, że Parker w kolejnych reżyserskich projektach potwierdzi swoją klasę.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)