24 Hours to Live (2017)

That was fun! "24 godziny po śmierci" to typowy akcyjniak. Żadna wymyślna produkcja, która chce przekraczać ograniczenia gatunku lub pisać je na nowo. Reżyser nie uniknął co prawda artystycznych ciągot, ale w większości nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. No, z jednym wyjątkiem – Ethan Hawke.



Mam wrażenie, że Hawke bardzo chciałby pójść w ślady Liama Neesona i z aktora dramatycznego przedzierzgnąć się w gwiazdę kina akcji. Jednak jego dotychczasowe próby nie wróżą najlepiej tym ambicjom. Hawke po prostu nie potrafi nie grać. Co w głupawych akcyjniakach wcale nie pomaga, lecz mocno zawadza. W takich filmach świetnie sprawdza się pewna aktorska toporność. W końcu płatny zabójca, twardziej mszczący się na wszystkich nie musi od razu być Hamletem czekającym na Godota. Kiedy więc Hawke zaczyna tutaj za bardzo wczuwać się w rolę faceta pogrążonego w żałobie, bo zmarła mu rodzina, i kiedy dociera do niego, że umarł, został wskrzeszony i wkrótce znowu umrze, to jego teatralne sztuczki wyglądają po prostu śmiesznie. Co gorsza psują ogólne wrażenie, jakie wzbudzał film. Im bardziej zaangażowany w grę był Hawke, tym gorzej wyglądał cały film.

Kiedy jednak dawał sobie spokój, kiedy na ekranie królowały sceny akcji, wtedy "24 godziny po śmierci" było dokładnie tym, czego po filmie oczekiwałem. Old-schoolowe sceny pościgów i walk wręcz plus orgia rozbryzgów sztucznej krwi - nic więcej nie potrzebowałem do szczęścia. Pierwszorzędna zabawa, która trochę się na dużym ekranie marnowała, bo to jest mimo wszystko tytuł, który powinien od razu pojawić się na rynku kina domowego.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)