Pacific Rim: Uprising (2018)
W przeciwieństwie do wielu osób nie jestem fanem "Pacific Rim". Z tego też powodu na "Rebelię" szedłem z myślą, że może być tylko lepiej. I zapewne znów będę w mniejszości, bo kontynuację rzeczywiście oceniam wyżej.
Fabularnie jest to oczywiście poziom "Sharknado". Fabuła jest bezsensowna, a większość scen ma mocno uproszczoną konstrukcję. Twórcy korzystają z gotowych klisz i nie udają, że jest inaczej. Dlatego też nie ma tu scen mozolnego docierania się Amary i przełamywania przez nią blokad emocjonalnych, bo najwyraźniej twórcy doszli do wniosku, że skoro o tym traktował w dużej części oryginał, to nie trzeba tym razem poświęcać na to czasu. Relacje wrogości, sympatii są tak grubymi nićmi szyte, że prawie przysłaniają obraz. Ale też w żadnym momencie nikt tutaj nie udaje, że "Pacific Rim: Rebelia" ma jakąś głębszą wartość, że chce być czymś więcej, niż tylko odmóżdżaczem.
I to działa. "Rebelia" jest głupia, ale przez to właśnie stanowi niezobowiązującą rozrywkę. Klisze, jeśli są prezentowane bez artystycznego nabzdyczenia, bywają bardzo pomocne w prezentacji banalnego kina rozrywkowego. Akcja toczy się wartko. Obowiązkowe wzloty i upadki, twisty i absurdalne rozwiązania składają się na rzecz, która nie nudzi, nie denerwuje, ani nie wymaga ode mnie jakiegokolwiek zaangażowania. I tym razem to mi wystarczyło.
Na plus zaliczam też Johna Boyegę. Pewnie mało kto się ze mną zgodzi, ale ja wolę go grającego tak jak tutaj, niż to, co reprezentuje w "Gwiezdnych wojnach".
Ocena: 5
Fabularnie jest to oczywiście poziom "Sharknado". Fabuła jest bezsensowna, a większość scen ma mocno uproszczoną konstrukcję. Twórcy korzystają z gotowych klisz i nie udają, że jest inaczej. Dlatego też nie ma tu scen mozolnego docierania się Amary i przełamywania przez nią blokad emocjonalnych, bo najwyraźniej twórcy doszli do wniosku, że skoro o tym traktował w dużej części oryginał, to nie trzeba tym razem poświęcać na to czasu. Relacje wrogości, sympatii są tak grubymi nićmi szyte, że prawie przysłaniają obraz. Ale też w żadnym momencie nikt tutaj nie udaje, że "Pacific Rim: Rebelia" ma jakąś głębszą wartość, że chce być czymś więcej, niż tylko odmóżdżaczem.
I to działa. "Rebelia" jest głupia, ale przez to właśnie stanowi niezobowiązującą rozrywkę. Klisze, jeśli są prezentowane bez artystycznego nabzdyczenia, bywają bardzo pomocne w prezentacji banalnego kina rozrywkowego. Akcja toczy się wartko. Obowiązkowe wzloty i upadki, twisty i absurdalne rozwiązania składają się na rzecz, która nie nudzi, nie denerwuje, ani nie wymaga ode mnie jakiegokolwiek zaangażowania. I tym razem to mi wystarczyło.
Na plus zaliczam też Johna Boyegę. Pewnie mało kto się ze mną zgodzi, ale ja wolę go grającego tak jak tutaj, niż to, co reprezentuje w "Gwiezdnych wojnach".
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz