Norman: The Moderate Rise and Tragic Fall of a New York Fixer (2016)
Ten film bardzo by mi się spodobał, gdyby tylko reżyser potrafił mnie całkowicie wciągnąć w opowiadaną historię, gdyby obraz był emocjonalnie hipnotyzujący do tego stopnia, że przestałbym zadawać pytanie o powody zachowania bohatera. Ponieważ jednak reżyser tego nie uczynił, pytanie "dlaczego?" wciąż rozbrzmiewało w mojej głowie i nie otrzymałem na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, a to odbiło się na moim stosunku do całości.
Norman to postać intrygująca. Jest jak wesz - nie potrafi żyć samodzielnie, musi się doczepić do ludzi. Jednak w przeciwieństwie wszy, jego zachowania nie są do końca samolubne czy destrukcyjne. Przeciwnie, ci, do kogo się skutecznie przyczepi, odnoszą z relacji korzyści... przynajmniej przez jakiś czas. Norman bowiem nie operuje na bazie tego, co jest, lecz na bazie tego, co może być. Przypomina w tym maklerów spekulujących najbardziej ryzykownymi papierami. Jest też niczym organizator przyjęcia, na które goście już się zjawili, a on dopiero szuka dostawców produktów i kucharza, który zamieni je w dania.
I Norman wyraźnie nie robi tego dla zysku. Przez cały film widzimy go w jednym i tym samym ubraniu. Bliżej mu do bezdomnego, który nosi wszystko na sobie, niż do biznesmena robiącego interesy z premierem Izraela. Jego żywiołem jest ruch, celem w życiu podróż krętą drogą i nigdy nie docieranie do jej końca.
I wszystko to jest cacy, ale odbiór filmu nieustannie zakłócało mi pytanie o to, dlaczego Norman się tak zachowuje, co z tego wszystkiego zyskuje. Ani reżyser ani grający główną rolę Richard Gere nie potrafili udzielić mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Norman w interpretacji Gere'a nie wygląda w ogóle na postać z krwi i kości, to bardziej parodia neurotycznych Żydów z filmów Woody'ego Allena, figura artystyczna, której sens istnienia jest co najmniej wątpliwy. Podobnie rzecz ma się z różnymi montażowymi zabawami reżysera. Dla mnie to były po prostu zbędne błyskotki, może i pomysłowe, ale dla tej historii szkodliwe. Od osoby, która nakręciła znakomity "Przepis", oczekiwałem jednak czegoś dużo lepszego.
Ocena: 4
Norman to postać intrygująca. Jest jak wesz - nie potrafi żyć samodzielnie, musi się doczepić do ludzi. Jednak w przeciwieństwie wszy, jego zachowania nie są do końca samolubne czy destrukcyjne. Przeciwnie, ci, do kogo się skutecznie przyczepi, odnoszą z relacji korzyści... przynajmniej przez jakiś czas. Norman bowiem nie operuje na bazie tego, co jest, lecz na bazie tego, co może być. Przypomina w tym maklerów spekulujących najbardziej ryzykownymi papierami. Jest też niczym organizator przyjęcia, na które goście już się zjawili, a on dopiero szuka dostawców produktów i kucharza, który zamieni je w dania.
I Norman wyraźnie nie robi tego dla zysku. Przez cały film widzimy go w jednym i tym samym ubraniu. Bliżej mu do bezdomnego, który nosi wszystko na sobie, niż do biznesmena robiącego interesy z premierem Izraela. Jego żywiołem jest ruch, celem w życiu podróż krętą drogą i nigdy nie docieranie do jej końca.
I wszystko to jest cacy, ale odbiór filmu nieustannie zakłócało mi pytanie o to, dlaczego Norman się tak zachowuje, co z tego wszystkiego zyskuje. Ani reżyser ani grający główną rolę Richard Gere nie potrafili udzielić mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Norman w interpretacji Gere'a nie wygląda w ogóle na postać z krwi i kości, to bardziej parodia neurotycznych Żydów z filmów Woody'ego Allena, figura artystyczna, której sens istnienia jest co najmniej wątpliwy. Podobnie rzecz ma się z różnymi montażowymi zabawami reżysera. Dla mnie to były po prostu zbędne błyskotki, może i pomysłowe, ale dla tej historii szkodliwe. Od osoby, która nakręciła znakomity "Przepis", oczekiwałem jednak czegoś dużo lepszego.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz