On Chesil Beach (2017)
SPOILER
Mam mieszane uczucia co do tego filmu. Jest w nim kilka rzeczy bardzo ciekawych, ale równie dużo elementów mnie zirytowało. Dotyczy to zarówno fabuły jak i prezentacji.
Podobał mi się pomysł opowiedzenia historii dwóch osób, które zostały mocno przez życie naznaczone. Oboje zmagają się z destrukcyjnymi rodzicami, którzy z premedytacją lub też zupełnie nieumyślnie skrzywdzili ich w sposób uniemożliwiający im normalną egzystencję. A jednak oboje uparcie walczą o tę normalność. Znaleźli drugą osobę, która mogła się stać ich drogą ku zwyczajności. Wystarczyłoby tylko odrobinę cierpliwości, a kto wie, jak ich losy by się potoczyły.
Dopóki film opowiada o przeszłości i o dniu ślubu, dopóty "Na plaży Chesil" jest historią interesującą i wciągającą. Szczególnie podobało mi się pokazanie tego, jak niezdarna jest dwójka bohaterów w próbach bycia blisko drugiej osoby. Niestety rzecz rozpisana jest i prowadzona tak, jak sztuka teatralna, ale jednocześnie reżyser uparcie pracuje z operatorem w taki sposób, by ignorować sceniczność. Co bardzo źle wpłynęło na mój odbiór. Sceny, w których na papierze istotna jest interakcja dwójki bohaterów, rozpadają się pod wpływem nieumiejętnej ingerencji kamery i montażu na kawałki. Reżyser zmuszał mnie do obserwowania pojedynczych bohaterów, podczas gdy przecież w tej historii liczyła się relacja, nieśmiałe próby jej zawiązania i siły entropii, które co chwilę jej zagrażały.
Dwójka młodych aktorów zgrała bardzo dobrze. Oglądając "Na plaży Chesil" myślałem sobie, że fajnie byłoby ich zobaczyć w tych rolach na deskach teatru. Wtedy kompletnie bym mógł się oddać tej opowieści.
Najbardziej irytowały mnie sceny z późniejszych lat, a w szczególności z 2007 roku. Poczułem się oszukany. Twórcy uprościli to, co w tej historii okazało się najciekawsze. Nie wyjaśnili, jaka relacja połączyła Florence z jej mężem: czy była to miłość, a może przyjaźń lub jakaś forma partnerstwa. A jeśli nie miłość, to czy przypadkiem nie jest tak, że w przypadku tak pokiereszowanych przez życie ludzi miłość nie jest najlepszym rozwiązanie, że potrzeba czegoś mniej emocjonalnie totalnego, bardziej zrównoważonego i praktycznego w codzienności, którą chce się uczynić zwyczajną?
Nie podobało mi się też to, jak bezrefleksyjnie przechodzą twórcy do porządku dziennego nad tym, kim stał się Edward. Jakby przez 40+ lat pozostał zawieszony w próżni. Jeśli rzeczywiście chcieli tak go zaprezentować, to trzeba jednak było pokazać więcej etapów przejściowych, bo w tej sytuacji wygląda to po prostu jak pójście na skróty i sięgnięcie po fabularną kliszę, która już dawno całkowicie wyblakła. W filmie, który wyraźnie aspiruje do miana historii emocjonalnie poruszającej, takie skracanie sobie narracyjnej drogi jest niedopuszczalne.
Ocena: 5
Mam mieszane uczucia co do tego filmu. Jest w nim kilka rzeczy bardzo ciekawych, ale równie dużo elementów mnie zirytowało. Dotyczy to zarówno fabuły jak i prezentacji.
Podobał mi się pomysł opowiedzenia historii dwóch osób, które zostały mocno przez życie naznaczone. Oboje zmagają się z destrukcyjnymi rodzicami, którzy z premedytacją lub też zupełnie nieumyślnie skrzywdzili ich w sposób uniemożliwiający im normalną egzystencję. A jednak oboje uparcie walczą o tę normalność. Znaleźli drugą osobę, która mogła się stać ich drogą ku zwyczajności. Wystarczyłoby tylko odrobinę cierpliwości, a kto wie, jak ich losy by się potoczyły.
Dopóki film opowiada o przeszłości i o dniu ślubu, dopóty "Na plaży Chesil" jest historią interesującą i wciągającą. Szczególnie podobało mi się pokazanie tego, jak niezdarna jest dwójka bohaterów w próbach bycia blisko drugiej osoby. Niestety rzecz rozpisana jest i prowadzona tak, jak sztuka teatralna, ale jednocześnie reżyser uparcie pracuje z operatorem w taki sposób, by ignorować sceniczność. Co bardzo źle wpłynęło na mój odbiór. Sceny, w których na papierze istotna jest interakcja dwójki bohaterów, rozpadają się pod wpływem nieumiejętnej ingerencji kamery i montażu na kawałki. Reżyser zmuszał mnie do obserwowania pojedynczych bohaterów, podczas gdy przecież w tej historii liczyła się relacja, nieśmiałe próby jej zawiązania i siły entropii, które co chwilę jej zagrażały.
Dwójka młodych aktorów zgrała bardzo dobrze. Oglądając "Na plaży Chesil" myślałem sobie, że fajnie byłoby ich zobaczyć w tych rolach na deskach teatru. Wtedy kompletnie bym mógł się oddać tej opowieści.
Najbardziej irytowały mnie sceny z późniejszych lat, a w szczególności z 2007 roku. Poczułem się oszukany. Twórcy uprościli to, co w tej historii okazało się najciekawsze. Nie wyjaśnili, jaka relacja połączyła Florence z jej mężem: czy była to miłość, a może przyjaźń lub jakaś forma partnerstwa. A jeśli nie miłość, to czy przypadkiem nie jest tak, że w przypadku tak pokiereszowanych przez życie ludzi miłość nie jest najlepszym rozwiązanie, że potrzeba czegoś mniej emocjonalnie totalnego, bardziej zrównoważonego i praktycznego w codzienności, którą chce się uczynić zwyczajną?
Nie podobało mi się też to, jak bezrefleksyjnie przechodzą twórcy do porządku dziennego nad tym, kim stał się Edward. Jakby przez 40+ lat pozostał zawieszony w próżni. Jeśli rzeczywiście chcieli tak go zaprezentować, to trzeba jednak było pokazać więcej etapów przejściowych, bo w tej sytuacji wygląda to po prostu jak pójście na skróty i sięgnięcie po fabularną kliszę, która już dawno całkowicie wyblakła. W filmie, który wyraźnie aspiruje do miana historii emocjonalnie poruszającej, takie skracanie sobie narracyjnej drogi jest niedopuszczalne.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz