Zama (2017)
W purytańskiej tradycji amerykańskiej rubieże cywilizacyjne mają pozytywne konotacje. Owszem, często są to miejsca śmiertelnie niebezpieczne, pełne brutalności. Jednak zarazem stanowią symbol wolności, początku, nowych możliwości. Nawet bezprawie i niemoralność są wyrazem tej wolności. Zupełnie inaczej te same rubieże cywilizacyjne prezentują się w tradycji hiszpańskiej (latynoskiej). Cywilizacja jest jak słońce, w promieniach którego to wszystko rozkwita. Im więc dalej od niej, tym mniej jest dostępnej żywotnej energii. Cywilizowani ludzie więc marnieją, niszczeni przez przyrodę, autochtonów, choroby. Nawet amoralność, rozpusta i zbrodnia jest spowodowana rozkładem ciała i duszy jednostki odseparowanej od bezpiecznego cywilizowanego kokonu.
W amerykańskim westernie nadzieja zawsze ma sens, nawet jeśli nie zawsze udaje się ją zrealizować. W "Zamie" nadzieja jest największą klątwą. Nie daje zapomnieć o "lepszym świecie", nawet osobom, które - jak bohater filmu - nigdy w tym świecie nie postawiły nogi. Tytułowy bohater żyje w miejscu, gdzie diabeł naprawdę mówi dobranoc. I nadzieja sprawia, że bezsensownie trwoni energię i marnuje okazję na zbudowanie sobie wygodnej egzystencji w tej brudnej i zdegenerowanej norze.
Reżyserka wprowadza nas w świat totalnego zepsucia. Smród, choroby, brzydota (ciała i duszy) są przez nią naświetlane z morbistycznym entuzjazmem. Zaciera też granicę między ludźmi a zwierzętami. Oglądając "Zamę" było mi naprawdę trudno uwierzyć w to, że biały człowiek w tym kotle, w którym dzicz dusi się z cywilizacją, zdołał przetrwać i stworzyć niepodległe państwo.
Trochę jednak żałuję, że reżyserka skupiła się na ofierze losu, jaką jest tytułowy bohater. To postać zbyt łatwa i jednoznaczna, za bardzo pasująca do tezy. Ciekawiej byłoby, gdyby Zama był większym oportunistą, gdyby miał spryt i umiejętności, by zdobywać to, czego chce, a mimo to kończył zawsze z ręką w nocniku. Wtedy przesłanie filmu o uporze i determinizmie robiłoby większe wrażenie.
Ocena: 6
W amerykańskim westernie nadzieja zawsze ma sens, nawet jeśli nie zawsze udaje się ją zrealizować. W "Zamie" nadzieja jest największą klątwą. Nie daje zapomnieć o "lepszym świecie", nawet osobom, które - jak bohater filmu - nigdy w tym świecie nie postawiły nogi. Tytułowy bohater żyje w miejscu, gdzie diabeł naprawdę mówi dobranoc. I nadzieja sprawia, że bezsensownie trwoni energię i marnuje okazję na zbudowanie sobie wygodnej egzystencji w tej brudnej i zdegenerowanej norze.
Reżyserka wprowadza nas w świat totalnego zepsucia. Smród, choroby, brzydota (ciała i duszy) są przez nią naświetlane z morbistycznym entuzjazmem. Zaciera też granicę między ludźmi a zwierzętami. Oglądając "Zamę" było mi naprawdę trudno uwierzyć w to, że biały człowiek w tym kotle, w którym dzicz dusi się z cywilizacją, zdołał przetrwać i stworzyć niepodległe państwo.
Trochę jednak żałuję, że reżyserka skupiła się na ofierze losu, jaką jest tytułowy bohater. To postać zbyt łatwa i jednoznaczna, za bardzo pasująca do tezy. Ciekawiej byłoby, gdyby Zama był większym oportunistą, gdyby miał spryt i umiejętności, by zdobywać to, czego chce, a mimo to kończył zawsze z ręką w nocniku. Wtedy przesłanie filmu o uporze i determinizmie robiłoby większe wrażenie.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz