Iron Sky: The Coming Race (2019)

No cóż. Być może Timo Vuorensola zbyt długo zwlekał z realizacją kontynuacji "Iron Sky". W tym czasie zrodziło mu się zbyt wiele pomysłów, z którymi później nie chciał się rozstać. "Inwazja" bowiem nie wygląda na rzecz przemyślaną i dopracowaną. To jest raczej rupieciarnia, wypełniona po brzegi na wpół opracowanymi gagami, które miały potencjał, by bawić do łez. Bo dobry żart wymaga czasu, potrzebuje podprowadzenia, kontekstu, a przede wszystkim przestrzeni, by móc rozbawić odbiorcę. Tymczasem w "Iron Sky: Inwazja" większość zabawnych pomysłów znika, zanim zdążą wybrzmieć, przez co budzą jedynie oczekiwania, ale nie prowadzą do satysfakcjonującego rozwiązania.



Taka konstrukcja filmu oczywiście prowadzi do rozczarowań. Rzeczy, które naprawdę mnie rozbawiły, mogę policzyć na placach jednej ręki. Ba, wystarczy mi w zasadzie jeden palec (na żart z religią zbudowaną wokół Jobsa). Jest jednak wiele elementów w filmie, które mogły i powinny śmieszyć, ale przez brak rozwinięcia ich, tak się nie stało. Symbolem tego jest Hitler na T-Reksie. To powinna być jednak z kluczowych scen. Tymczasem przemyka ona przez ekran lotem błyskawicy i jeszcze nie zdążyłem nabrać powietrza, by parsknąć śmiechem, a już było po wszystkim i nie miałem się już z czego śmiać.

Oglądając film odniosłem też wrażenie, że twórcy hamowali swoje zapędy co do korzystania z absurdu. "Iron Sky: Inwazja" pomimo wszystkich zwariowanych pomysłów, pozostał rzeczą zaskakująco grzeczną, nawet nobliwą. Pewnie dzięki temu twórcy zapewnili swojemu dziecku szerszą dystrybucję, ale ten kompromis nie był dla mnie, jako widza, korzystny.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

Daddy's Home 2 (2017)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)