Tijuana Bible (2019)

Francuz opowiada historię Amerykanina w meksykańskiej Tijuanie. Dość eklektyczna to mieszanka, z której mogło wyjść coś naprawdę wyjątkowego. Tak się jednak nie stało. "Biblia z Tihuany" to opowieść jakich wiele o przegranych ludziach, którzy dostają szansę odzyskania sensu życia za sprawą ludzi upartych (lub jak kto woli niezłomnych).



Hue próbuje sposobem narracji i wyborem postaci przekonać widzów, że jego film jest poważnym, może nawet artystycznym, dramatem psychologicznym opowiadającym o piekle w jakim lądują wewnętrznie złamane jednostki. To świat przemocy, seksu bez zobowiązań i narkotyków, zwłaszcza narkotyków. Jednak jeden z głównych bohaterów, weteran walk w Iraku, nie jest postacią bardziej skomplikowaną i rozbudowaną od protagonistów akcyjniaków klasy B. To, że wygląda wiarygodniej, jest wyłącznie zasługą właściwego castingu. Paul Anderson idealnie nadawał się do zagrania tej postaci. Ale nawet on tworzy jedynie iluzję głębi.

O reszcie nie mogę powiedzieć nawet tego. Zarówno Ana, kobieta szukająca swego brata, jak i Topo, lokalny gangster, są jedynie z grubsza wyciosanymi figurami narracyjnymi, dzięki którym prosta fabuła może się powoli toczyć do przodu. Jakby naprawdę ta fabuła była potrzebna, jakby mając postać zniszczonego przez wojenne doświadczenia Amerykanina i portret jego pustej, nihilistycznej egzystencji nie wystarczał reżyserowi. Właśnie skoncentrowanie się na nim uzasadniałoby leniwą narrację i kadry, w których światło, barwy tworzą poetyckie kolaże. W tym, co dostałem, wyglądało to pretensjonalnie i bełkotliwie.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)