Stan & Ollie (2018)
Bardzo chciałem, żeby ten film mi się spodobał. Na reszcie dostałem biografię, która nie jest całościową historią od narodzin do upadku, lecz opowiada wycinek historii. Nie ma tu więc za wiele narkotyków, wody sodowej uderzającej do głowy, taplania się w szambie totalnego upadku. Widzimy za to dwie starzejące się legendy kina, które nie są jeszcze gotowe powiedzieć widzom "żegnajcie". Mamy tu odniesienia do wydarzeń z przeszłości, z których tylko część została przypomniana, reszta jest milczącym bagażem zacieniającym obecne relacje bohaterów. I to wszystko było fajne.
Dlaczego więc koniec końców "Stan i Ollie" jednak nie bardzo mi się spodobał? Głównie przez fakt, że reżyser nie wycisnął z przygotowanej historii wszystkiego, co się tylko dało. Elementy comebacku są tu potraktowane po macoszemu. Większość rozgrywa się w sprawnej, ale mało satysfakcjonujące zbitce montażowej. Nie jest to również szczególnie interesująca opowieść o męskiej, szorstkiej przyjaźni. Ten element pojawia się bardzo późno w filmie i w zasadzie zostaje sprowadzony do dwóch scen dialogowych, które choć ciekawe, to nie wystarczają, by tchnąć w całość moc.
Jestem też trochę zawiedziony grą aktorską. Coogan i Reilly poprawnie wcielili się w ikony kina. I nic więcej. Nie ma między nimi szczególnie wielkiej chemii. Ich kreacje są powierzchowne i nie dają wglądu w psychikę Laurela i Hardy'ego. Jeśli coś nie zostaje wprost wypowiedziane, to w zasadzie nie istnieje lub w najlepszym razie pozostaje niemalże niezauważalne.
Ocena: 5
Dlaczego więc koniec końców "Stan i Ollie" jednak nie bardzo mi się spodobał? Głównie przez fakt, że reżyser nie wycisnął z przygotowanej historii wszystkiego, co się tylko dało. Elementy comebacku są tu potraktowane po macoszemu. Większość rozgrywa się w sprawnej, ale mało satysfakcjonujące zbitce montażowej. Nie jest to również szczególnie interesująca opowieść o męskiej, szorstkiej przyjaźni. Ten element pojawia się bardzo późno w filmie i w zasadzie zostaje sprowadzony do dwóch scen dialogowych, które choć ciekawe, to nie wystarczają, by tchnąć w całość moc.
Jestem też trochę zawiedziony grą aktorską. Coogan i Reilly poprawnie wcielili się w ikony kina. I nic więcej. Nie ma między nimi szczególnie wielkiej chemii. Ich kreacje są powierzchowne i nie dają wglądu w psychikę Laurela i Hardy'ego. Jeśli coś nie zostaje wprost wypowiedziane, to w zasadzie nie istnieje lub w najlepszym razie pozostaje niemalże niezauważalne.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz