Mystify: Michael Hutchence (2019)
Kolejny dowód na to, że filmowcy są bezradni, kiedy chodzi o opowiadanie biografii utalentowanych artystów. "Mystify: Michael Hutchence" kreśli taki portret muzyka, który praktycznie pozbawiony jest indywidualnej tożsamości. Jednostkowego charakteru nadają mu detale (jak choćby to, że był wychowywany w Australii), ale ogólny schemat jest identyczny z niemal każdą inną biografią muzyka: trudne dzieciństwo, naiwność i otwartość na początku kariery, potem zmęczenie sławą, w końcu wplątanie się w narkotyki, niemożliwość poradzenia sobie z narastającą górą problemów, a także tajemnica, która koniec końców okazuje się gwoździem do trumny.
Jest jednak jedna rzecz, która w minimalnym stopniu odróżnia "Mystify: Michael Hutchence" od podobnych dokumentów biograficznym. Jest nim całkowite opieranie się na archiwalnych materiałach wideo. Owszem, mamy tu wywiady z osobami, które znały piosenkarza, jednak słyszymy jedynie ich głosy, nie widzimy żadnych materiałów wideo z nagrań tych wywiadów.
Ten chwyt formalny nie ma jednak większego znaczenia. To zwykła sztuczka, za którą nie idzie żadna głębsza myśl twórcza. A jeśli kryło się za tym coś więcej, to niestety nie udało mi się tego dojrzeć.
Ocena: 5
Jest jednak jedna rzecz, która w minimalnym stopniu odróżnia "Mystify: Michael Hutchence" od podobnych dokumentów biograficznym. Jest nim całkowite opieranie się na archiwalnych materiałach wideo. Owszem, mamy tu wywiady z osobami, które znały piosenkarza, jednak słyszymy jedynie ich głosy, nie widzimy żadnych materiałów wideo z nagrań tych wywiadów.
Ten chwyt formalny nie ma jednak większego znaczenia. To zwykła sztuczka, za którą nie idzie żadna głębsza myśl twórcza. A jeśli kryło się za tym coś więcej, to niestety nie udało mi się tego dojrzeć.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz