Canción sin nombre (2019)
Melina León znalazła ciekawy pomysł na to, jak zmienić fabułę typową dla telewizyjnych dokudram w interesujące doświadczenie artystyczne. Udało się to poprzez niekonwencjonalną formę wizualną.
Na swoim podstawowym poziomie "Piosenka bez tytuły" jest dość sztampową fabułą. Oto młoda kobieta w ciąży pochodząca z prowincji zostaje skuszona obietnicą darmowej opieki medycznej. Niestety okazuje się, że stała się ofiarą perfidnego procederu, w którym naiwnym matkom kradzione są nowonarodzone dzieci. Kobieta desperacko próbuje szukać sprawiedliwości. Jedyną osobą, która jej pomaga, jest dziennikarz pewnej gazety. Tak zaczyna się walka Dawida z Goliatem.
Brzmi mało oryginalnie, prawda. Jednak forma filmu już do sztampowych nie należy. Obraz 4:3 i czarno-białe zdjęcia całkowicie zmieniają klimat opowieści. Reżyserka świetnie czuje się w budowaniu ciekawym wizualizacji. I to właśnie jej obrazy tworzą sugestywny klimat alienacji i totalnej bezradności. To dzięki stronie wizualnej udaje się też stworzyć zaskakując poruszające sceny intymności między bohaterami. Niby proste scenki spotkań dziennikarza z aktorem mieszkającym po sąsiedzku w rękach reżyserki i operatora zmieniają się w małe skarby.
Mam jednak wrażenie, że czasami reżyserka w swoich wizualizacjach posuwa się za daleko. Niektóre ze scen istnieją tylko ze względu na walory estetyczne i nie czuję, by miały one istotny wkład w opowieść.
Ocena: 6
Na swoim podstawowym poziomie "Piosenka bez tytuły" jest dość sztampową fabułą. Oto młoda kobieta w ciąży pochodząca z prowincji zostaje skuszona obietnicą darmowej opieki medycznej. Niestety okazuje się, że stała się ofiarą perfidnego procederu, w którym naiwnym matkom kradzione są nowonarodzone dzieci. Kobieta desperacko próbuje szukać sprawiedliwości. Jedyną osobą, która jej pomaga, jest dziennikarz pewnej gazety. Tak zaczyna się walka Dawida z Goliatem.
Brzmi mało oryginalnie, prawda. Jednak forma filmu już do sztampowych nie należy. Obraz 4:3 i czarno-białe zdjęcia całkowicie zmieniają klimat opowieści. Reżyserka świetnie czuje się w budowaniu ciekawym wizualizacji. I to właśnie jej obrazy tworzą sugestywny klimat alienacji i totalnej bezradności. To dzięki stronie wizualnej udaje się też stworzyć zaskakując poruszające sceny intymności między bohaterami. Niby proste scenki spotkań dziennikarza z aktorem mieszkającym po sąsiedzku w rękach reżyserki i operatora zmieniają się w małe skarby.
Mam jednak wrażenie, że czasami reżyserka w swoich wizualizacjach posuwa się za daleko. Niektóre ze scen istnieją tylko ze względu na walory estetyczne i nie czuję, by miały one istotny wkład w opowieść.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz