I Care a Lot (2020)
SPOILER
Nie mogło zacząć się lepiej. Przez pierwsze pół godziny byłem w filmowym niebie. "O wszystko zadbam" jawiło mi się jako przerysowane, trashowe, ale z jajem i pomysłem zrobione kino. Rosamund Pike okazała się fantastyczną korposuką, która bezwzględnie wykorzystuje system, by wysysać kasę ze starych i schorowanych. A kiedy na horyzoncie pojawia się ktoś, kto jest równie bezwzględny i pomysłowy obiecując ekscytujący pojedynek na spryt i przebiegłość, wydawało mi się, że dostałem rozrywkę idealną.
Ale w tym momencie zaczął się upadek filmu. Niestety przeciwnik bohaterki może i robi wrażenie bezwzględnego mafiosa, ale kiedy przychodzi co do czego, to zachowuje się niczym słoń w składzie porcelany. Na początku nie było to jeszcze tak widoczne, więc przez pewien czas wymyślałem usprawiedliwienia, dlaczego kolejne sceny nie są tak satysfakcjonujące, jak się tego spodziewałem i wciąż próbowałem przekonać siebie, że najlepsze jest jeszcze przede mną.
Po 60-70 minutach poddałem się i zrozumiałem, że do epickiego starcia nie dojdzie. Nie mogłem się pogodzić, że gangster w tak bezsensowny sposób zabrał się do walki z Marlą. Gdybym ja był tak bezwzględnym i sprytnym przestępcą, to zamiast atakować ją bezpośrednio uderzyłbym w jej biznes. Zacząłbym eliminować jej podopiecznych. Stworzył konkurencję, która przejmowałaby sprawy. Przygniótłbym ją legalnymi problemami rozdmuchując do biblijnych rozmiarów nawet najdrobniejszy błąd. I oczywiście zająłbym się jej pracownikami. Tu jakiś wypadek, tam proces lub szantaż. Może nawet włączyłbym w to policję: narkotyki tak łatwo jest podrzucić.
Na szczęście ostatnia scena trochę mi wynagrodziła rozczarowanie. Dobrze umiejscowiona ironia jest zawsze w cenie. Niestety to było dużo za mało, by zrehabilitować całość, która tak dobrze się zapowiadała.
Ocena: 4
Nie mogło zacząć się lepiej. Przez pierwsze pół godziny byłem w filmowym niebie. "O wszystko zadbam" jawiło mi się jako przerysowane, trashowe, ale z jajem i pomysłem zrobione kino. Rosamund Pike okazała się fantastyczną korposuką, która bezwzględnie wykorzystuje system, by wysysać kasę ze starych i schorowanych. A kiedy na horyzoncie pojawia się ktoś, kto jest równie bezwzględny i pomysłowy obiecując ekscytujący pojedynek na spryt i przebiegłość, wydawało mi się, że dostałem rozrywkę idealną.
Ale w tym momencie zaczął się upadek filmu. Niestety przeciwnik bohaterki może i robi wrażenie bezwzględnego mafiosa, ale kiedy przychodzi co do czego, to zachowuje się niczym słoń w składzie porcelany. Na początku nie było to jeszcze tak widoczne, więc przez pewien czas wymyślałem usprawiedliwienia, dlaczego kolejne sceny nie są tak satysfakcjonujące, jak się tego spodziewałem i wciąż próbowałem przekonać siebie, że najlepsze jest jeszcze przede mną.
Po 60-70 minutach poddałem się i zrozumiałem, że do epickiego starcia nie dojdzie. Nie mogłem się pogodzić, że gangster w tak bezsensowny sposób zabrał się do walki z Marlą. Gdybym ja był tak bezwzględnym i sprytnym przestępcą, to zamiast atakować ją bezpośrednio uderzyłbym w jej biznes. Zacząłbym eliminować jej podopiecznych. Stworzył konkurencję, która przejmowałaby sprawy. Przygniótłbym ją legalnymi problemami rozdmuchując do biblijnych rozmiarów nawet najdrobniejszy błąd. I oczywiście zająłbym się jej pracownikami. Tu jakiś wypadek, tam proces lub szantaż. Może nawet włączyłbym w to policję: narkotyki tak łatwo jest podrzucić.
Na szczęście ostatnia scena trochę mi wynagrodziła rozczarowanie. Dobrze umiejscowiona ironia jest zawsze w cenie. Niestety to było dużo za mało, by zrehabilitować całość, która tak dobrze się zapowiadała.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz