Śniegu już nigdy nie będzie (2020)
Szumowska popisała się tu godną pozazdroszczenia umiejętnością lania wody. Trwający blisko dwie godziny film jest bowiem opowieścią o niczym. Ma dużo haków fabularnych. Jest sporo elementów, które sugerują, że czymś ten film mógł być. Ale kiedy się je poskłada, to okaże się, że było to ładne (zdjęcia są naprawdę niezłe) marnotrawstwo czasu.
"Śniegu już nigdy nie będzie" to historia pochodzącego z Ukrainy Żenii, który pracuje jako masażysta odwiedzający mieszkańców zamkniętego osiedla dla bogatej klasy średniej. To pozawala reżyserce zajrzeć do domów rezydentów i przyjrzeć się ich egzystencji. Na powierzchni jest to bogaty i różnorodny obraz mieszkańców. Jednak z tych impresji nic nie wynika. Reżyserka prezentuje kolejne pomysły fabularne i zostawia je bez rozwinięcia, bez wyciągania wniosków, jakby mówiła do widzów: "widzieliście już podobne historie, więc sobie dopowiedzcie resztę".
Sam Żenia to również postać o wielkim potencjale, który koniec końców nie jest nawet w najmniejszym stopniu zrealizowany. Podobało mi się to, że Szumowska odchodzi od figury perfekcyjnego świętego. Żenia to raczej człowiek malutki, pełen własnych demonów i kompleksów, który tak się składa, że ma niezwykłe moce. Te moce nie dają mu jednak lepszego zrozumienia świata, nie czynią go szlachetniejszym człowiekiem. Niestety na pomyśle figury się kończy. Nic więcej w tym temacie nie otrzymamy.
Najsłabiej jednak wypada film wtedy, kiedy reżyserka stara się dotknąć metafizyki, kiedy udaje, że ma coś do powiedzenia na temat misterium ludzkiej egzystencji i świadomości śmiertelności. Niestety prezentowane jest to w sposób ostentacyjnie nieporadny. Szczególnie nieprzyjemnie wypadała gra światłem, której brakuje finezji i delikatności. Wykorzystywana symbolika śniegu i lasu jest wyprana ze znaczeń, więc nie jest to ani symbol ani nawet znak, a jedynie estetyczna tapeta.
Mimo wszystko film ten oglądało mi się dużo lepiej od dwóch poprzednich dzieł reżyserki ("Córka boga", "Body/Ciało"). Owszem, film jest pusty, ale przynajmniej nie przytłacza go pretensjonalność rzekomej głębi przesłania.
Ocena: 5
"Śniegu już nigdy nie będzie" to historia pochodzącego z Ukrainy Żenii, który pracuje jako masażysta odwiedzający mieszkańców zamkniętego osiedla dla bogatej klasy średniej. To pozawala reżyserce zajrzeć do domów rezydentów i przyjrzeć się ich egzystencji. Na powierzchni jest to bogaty i różnorodny obraz mieszkańców. Jednak z tych impresji nic nie wynika. Reżyserka prezentuje kolejne pomysły fabularne i zostawia je bez rozwinięcia, bez wyciągania wniosków, jakby mówiła do widzów: "widzieliście już podobne historie, więc sobie dopowiedzcie resztę".
Sam Żenia to również postać o wielkim potencjale, który koniec końców nie jest nawet w najmniejszym stopniu zrealizowany. Podobało mi się to, że Szumowska odchodzi od figury perfekcyjnego świętego. Żenia to raczej człowiek malutki, pełen własnych demonów i kompleksów, który tak się składa, że ma niezwykłe moce. Te moce nie dają mu jednak lepszego zrozumienia świata, nie czynią go szlachetniejszym człowiekiem. Niestety na pomyśle figury się kończy. Nic więcej w tym temacie nie otrzymamy.
Najsłabiej jednak wypada film wtedy, kiedy reżyserka stara się dotknąć metafizyki, kiedy udaje, że ma coś do powiedzenia na temat misterium ludzkiej egzystencji i świadomości śmiertelności. Niestety prezentowane jest to w sposób ostentacyjnie nieporadny. Szczególnie nieprzyjemnie wypadała gra światłem, której brakuje finezji i delikatności. Wykorzystywana symbolika śniegu i lasu jest wyprana ze znaczeń, więc nie jest to ani symbol ani nawet znak, a jedynie estetyczna tapeta.
Mimo wszystko film ten oglądało mi się dużo lepiej od dwóch poprzednich dzieł reżyserki ("Córka boga", "Body/Ciało"). Owszem, film jest pusty, ale przynajmniej nie przytłacza go pretensjonalność rzekomej głębi przesłania.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz