Snake Eyes: G.I. Joe Origins (2021)

Czy wszyscy piszący blockbustery w Hollywood korzystają z tego samego konspektu? Chyba tak, bo oglądając "Snake Eyes" miałem wrażenie, że ponownie jestem na pokazie "Mortal Kombat". Nazwy bohaterów i organizacji się zmieniły, jest inna obsada, ale fabuły są bliźniaczo do siebie podobne.



W efekcie bohaterowie zlewają się w jedną nieforemną masę i naprawdę nie miałem żadnej motywacji, by przejmować się ich losami. Na ekranie króluje łubudu, które w większości jest pozbawione sensu, ale przynajmniej zostało podane w na tyle atrakcyjny sposób, że wysiedziałem w kinie na tym bez większego problemu.

Gorzej jest, kiedy reżyser próbuje opowiedzieć o relacji między dwójką głównych bohaterów. Nie potrafię rozgryźć, czy była to świadoma decyzja czy też nieudolność w pokazywaniu emocji na ekranie, ale Snake Eyes i Storm Shadow wyglądają tu bardziej na parę kochanków niż braci krwi. Teksty o patrzeniu sobie w oczy są niczym wyznania miłości. Wyglądało to strasznie campowo (podobnie jak wyjęty z pornosa image Baronessy). Nie zauważałem jednak mrugania okiem do widza. Większość filmu jest prowadzona zbyt serio, bym mógł go traktować jako rozrywkę "po bandzie".

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Daddy's Home 2 (2017)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Home (2016)