The Family Tree (2020)

"The Family Tree" to przykład kina niemal amatorskiego. Od strony technicznej jest tu naprawdę sporo problemów. Największym mankamentem był oczywiście dźwięk, a próby maskowania (przez wyłączanie go i nakładanie muzyki) tylko go podkreślał. Kuleje też tempo. Film trwa ponad 2 godziny, choć nie ma ku temu żadnego powodu. Część scen (np. pokaz mody) można było bez żadnego uszczerbku skasować, innym przydałoby się ostre cięcie.



Jednak te wszystkie realizacyjne wady ostatecznie nie miały większego wpływu na moją ocenę. Byłem bowiem na to przygotowany. Pomogła również urocza para aktorów. Keith Roenke skutecznie zmienił się w ludzki odpowiednik labradora i kiedy patrzył tymi swoimi oczętami, to trudno było nie ulec jego czarowi. Michael Joseph Nelson zaś rozbrajał swoją szorstką obcością, zza której wyzierała empatyczna istota.

Dwa pierwsze akty tej historii były więc w porządku. Sympatyczni bohaterowie sprawili, że wciągnąłem się w historię. Spodobała mi się ciekawa dynamika i pomyślałem, że fajnie byłoby zobaczyć remake w wykonaniu Marco Bergera. Lecz w trzecim akcie przeżyłem dokładnie taki sam szok, jak wczoraj na końcówce "France" Dumonta. Co jeden pomysł, to większy WTF. Już przy scenie poczęcia dziecka patrzyłem na film z niesmakiem. To, co nastąpiło potem, sprawiło, że po prostu się załamałem. To było najgorsze, najbardziej obleśne zakończenie, jakie mogłem sobie wyobrazić. Czułem fizyczne obrzydzenie, jakiego nie są w stanie wywołać u mnie nawet najbardziej makabryczne i "chore" slashery. I to właśnie trzeci akt sprawia, że wystawiam filmowi taką a nie inną ocenę.

Ocena: 2

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)