The Gray Man (2022)
Bracia Russo może i sprawdzili się w Marvelu, ale to wcale nie znaczy, że rozumieją, czym jest kino rozrywkowe. "Grey Man" jest bowiem fatalną pomyłką. Zrobiony przeraźliwie poważnie, podczas gdy ewidentnie wymagał lekkości i dystansu do siebie.
Wydaje się, że Russo chcieli zrobić nowe kina akcji, które mogłoby konkurować z "Bourne'ami" o miano wzorca gatunku. Problem w tym, że ich scenariusz to klasyczne kino klasy B z nieprawdopodobnymi scenami i bohaterem, który może wyprawiać cuda, choć przecież nie jest superbohaterem. Absurdalna fabuła niezbyt dobrze łączy się z powagą, z jaką film został zrealizowany. A to powoduje, że zamiast dobrze się na nim bawić, ja się raczej nudziłem.
Bardzo zły jest Ryan Gosling, który został tu wyssany z całego komicznego powabu, jaki przecież posiada. Gra tak "dramatycznie", jakby "Grey Man" to był kolejny film Refna albo Villeneuve'a. A to prowadzi do tego, że kompletnie nietrafione są wszystkie jego sceny z Aną de Armas, które wymagały dystansu i humoru.
W tej niezbornej fabule jedyną osobą, która się odnalazła i która zdawała się rozumieć, czym jest (a w każdym razie powinien być) ten film, był Chris Evans. W pełni zaakceptował swoją przejaskrawioną postać, która nawet w widowiskach komiksowych mogłaby się raczej pojawić w "Batmanie i Robinie", a nie w "Avengers". I dlatego oglądanie go było jedynym źródłem frajdy. Szkoda, że reszta obsady oraz reżyserzy nie poszli jego śladami.
Ocena: 4
Wydaje się, że Russo chcieli zrobić nowe kina akcji, które mogłoby konkurować z "Bourne'ami" o miano wzorca gatunku. Problem w tym, że ich scenariusz to klasyczne kino klasy B z nieprawdopodobnymi scenami i bohaterem, który może wyprawiać cuda, choć przecież nie jest superbohaterem. Absurdalna fabuła niezbyt dobrze łączy się z powagą, z jaką film został zrealizowany. A to powoduje, że zamiast dobrze się na nim bawić, ja się raczej nudziłem.
Bardzo zły jest Ryan Gosling, który został tu wyssany z całego komicznego powabu, jaki przecież posiada. Gra tak "dramatycznie", jakby "Grey Man" to był kolejny film Refna albo Villeneuve'a. A to prowadzi do tego, że kompletnie nietrafione są wszystkie jego sceny z Aną de Armas, które wymagały dystansu i humoru.
W tej niezbornej fabule jedyną osobą, która się odnalazła i która zdawała się rozumieć, czym jest (a w każdym razie powinien być) ten film, był Chris Evans. W pełni zaakceptował swoją przejaskrawioną postać, która nawet w widowiskach komiksowych mogłaby się raczej pojawić w "Batmanie i Robinie", a nie w "Avengers". I dlatego oglądanie go było jedynym źródłem frajdy. Szkoda, że reszta obsady oraz reżyserzy nie poszli jego śladami.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz