The Haunting in Connecticut (2009)
Nie, amerykański horror nadal leży i kwiczy. Po "Nieznajomych" (który technicznie horrorem nie jest) i "Nocnym pociągu z mięsem" (który z kolei nie został wyreżyserowany przez Amerykanina) wydawało się, że coś drgnęło w sztuce przerażania. Przy "Udręczonych" wciąż drga, ale nic ponadto. W porównaniu z europejskimi produkcjami (nawet brytyjskimi), jest to rzecz mocno przeciętna.
To, co w "Udręczonych" fascynuje najbardziej to to, że całość oparto na autentycznej historii. Ta jest naprawdę niesamowita. Umierający na raka chłopak, dom z mroczną przeszłością, magnetyzm, spirytualizm, nekromancja. Daje pole do popisu dla osób obdarzonych wyobraźnią. Niestety żadna z nich nie pracowała przy tym filmie. Obraz jest za długi, nudny i mało przekonujący. Próbują budować napięcie, a tymczasem zachęcają do smacznej drzemki. To co zrobili, gdyby zostało wykastrowane z wszystkich dłużyzn, idealnie pasowałoby na odcinek "Strefy mroku" czy "Z archiwum X".
Trochę szkoda mi aktorów. Przede wszystkim Virginii Madsen, którą jakoś ominęła sława na jaką zasłużyła. Żal mi też Eliasa Koteasa, ale ten ma na swoim koncie tyle słabych filmów, że jeden więcej naprawdę nie robi już różnicy. Nie ważne i tak go lubię. Cóż z "Armii Boga" wciąż się nie wyleczyłem :) Irytował mnie za to Kyle Gallner. Lepiej pasowałby do "Zmierzchu" niż tutaj.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz