Sebastiane (1976)
Ostatni z ważnych filmów Dereka Jarmana, który w końcu udało mi się zobaczyć. Miałem go już od dawna, ale dopiero teraz po niego sięgnąłem. Nie bardzo wiem dlaczego zwlekałem, w końcu Jarman należy do moich ulubionych reżyserów, a dodatkowym plusem filmu jest to, że jest po łacinie.
"Sebastiane" inspirowany jest żywotem i męczeńską śmiercią świętego Sebastiana. Jak to zwykle bywa u Jarmana, inspiracja ta jest bardzo luźna i poza imieniem i sceną śmierci niewiele ma film wspólnego z rzeczywistym świętym. Nie należy się też dziwić, że u Jarmana chrześcijański męczennik stał się masochistą obsesyjnie myślącym o boskim zbawicielu o włosach z płynnego złota. Całość, choć rozgrywa się w słonecznych plenerach Włoch, ogląda się raczej jak surowy dramat więzienny. Oto grupa mężczyzn na odległym posterunku (de facto zesłani tam za różne przewinienia), pozbawiona kobiet i jakiegokolwiek sensownego zajęcia jedyne co robi, to gra sobie na nerwach i wykorzystuje siebie do zaspokojenia swoich zachcianek. Nie inaczej jest też z Sebastianem. W swoim masochistycznym zacietrzewieniu prowokuje dowódcę oddziału do coraz bardziej gwałtownego zachowania. Sewerus nie jest odporny na urok chrześcijanina, ale jedyny sposób, w jaki może z nim być to przemoc. Stąd każe go, wystawia na próby, pragnie jego poddania. Sewerus pchany jest do działania przez pożądanie i nienawidzi siebie za to, co czyni Sebastianowi. W końcu postawiony pod ścianą, kiedy Sebastian wciąż odrzuca jego awanse, nie pozostaje mu nic innego, jak zniszczyć obiekt pożądania licząc, że w ten sposób uczucie zginie. Ten sam wątek fabularny w różnych konfiguracjach zaobserwować można w większości filmów Jarmana.
"Sebastiane" to kwintesencja niszowego kina lat 70. Nie da się go z niczym podrobić. Nie jest to z całą pewnością najlepszy film Jarmana, ale trzyma wysoki poziom. Jest trochę niezdarny w łączeniu poezji słów z poezją męskich ciał, ale z drugiej strony nie ma się co dziwić nadmiernej samoświadomości. W niewielu swoich filmach odważył się na tak odważne i niedwuznaczne celebrowanie męskiego ciała i homoerotyzmu. Niektóre sceny jednak wyszły Jarmanowi mistrzowsko. Dla mnie najlepszą była ta, kiedy Sebastian siedzi na kamieniu i widzimy jego odbicie w wodzie przywodzące na myśl ikonografię nie tylko św. Sebastiana ale przede wszystkim Chrystusa. Pięknie skomponowany kadr.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz