Resident Evil: Afterlife (2010)
Nie jestem wielkim fanem Paula W.S. Andersona. Pierwszy "Resident Evil" nie był może tak zły jak się tego obawiałem, a "Ukryty wymiar" po latach wspominam całkiem nieźle, jednak w ostatnich latach Anderson nie przekracza granic przeciętności. Dlatego też na "Resident Evil: Afterlife" wybierałem się pełen najgorszych obaw.
Częściowo moje obawy potwierdziły się. Filmowi brakuje fabuły, bohaterów i ogólnie sensu. Na szczęście nadrabia to fajnymi i zabawnymi sekwencjami akcji i dużą dawką autoironii. Film ogląda się bardziej jak horrorową komedię akcji w stylu "Wysypu żywych trupów" niż pełnokrwisty horror postapokaliptyczny o zombie. I może to i lepiej. W końcu temat jest już tak rozwałkowany, że chyba najlepiej byłoby, gdyby pozwolono mu chwilę odleżeć w spokoju.
Ocena: 5
Częściowo moje obawy potwierdziły się. Filmowi brakuje fabuły, bohaterów i ogólnie sensu. Na szczęście nadrabia to fajnymi i zabawnymi sekwencjami akcji i dużą dawką autoironii. Film ogląda się bardziej jak horrorową komedię akcji w stylu "Wysypu żywych trupów" niż pełnokrwisty horror postapokaliptyczny o zombie. I może to i lepiej. W końcu temat jest już tak rozwałkowany, że chyba najlepiej byłoby, gdyby pozwolono mu chwilę odleżeć w spokoju.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz