The Experiment (2010)
Wow. Zupełnie nie dziwi mnie to, że Sony zdecydowało się zepchnąć ten film bezpośrednio na rynek DVD. Niepomiernie mnie za to dziwi fakt, że Paul Scheuring w ogóle zdołał "The Experiment" nakręcić. Czy ktokolwiek w Sony czytał scenariusz, czy dopiero po obejrzeniu całości zrozumieli, że tak rasistowskiego, skrajnie prawicowego filmu nie da się wprowadzić do kin, a już z całą pewnością nie za rządów Obamy?
"The Experiment" pokazuje bowiem co się stanie, jeśli do władzy dorwie się "czarnuch". Spokojny Barris zostaje przywódcą strażników, staje na straży reguł eksperymentu i... zmienia się w totalnego psychopatę niczym któryś z afrykańskich dyktatorów. Jednak twórcy poszli jeszcze dalej i kiedy dochodzi do ostatecznej konfrontacji, Barrisowi przeciwstawia się m.in. członek bractwa aryjskiego, czyli rasista (no może były) jest "dobry" a Afroamerykanin jest zły. Warto też zauważyć, że pierwszy konflikt, od którego wszystko się niejako zaczyna, został wywołany przez innego czarnoskórego bohatera, który rozkwasił gębę (przypadkowo) jeszcze innemu czarnoskóremu bohaterowi.
"The Experiment" przestrzega też przed lewakami, new-age'owcami i pacyfistami. Okazują się mąciwodami, a kiedy przychodzi co do czego to właśnie oni prowadzić będą do eskalacji konfliktu, zamiast propagować porozumienie, negocjacje i pokój. Takim lewakiem jest Travis, który staje się nieoficjalnym przywódcą więźniów. Swoim zachowaniem będzie zaogniał i tak napiętą atmosferę, aż w końcu pośrednio przez niego jedna osoba zginie. Travis stanie wtedy na czele rewolucji mającej na celu obalenie zastanego porządku.
Żeby nie było, że dostaje się tylko politycznej poprawności i ruchom lewicującym. "The Experiment" jest też obrazem w pewien sposób antyreligijnym. Bóg (reprezentowany przez badaczy) to Bóg nieobecny. Można się do niego modlić, można błagać, ale nic to nie daje. Bóg pozostaje niemy. Dopiero kiedy przekroczone zostaną wszelkie granice, dopiero wtedy działa w jedyny możliwy sposób – dokonując końca.
Ocena: 6
"The Experiment" pokazuje bowiem co się stanie, jeśli do władzy dorwie się "czarnuch". Spokojny Barris zostaje przywódcą strażników, staje na straży reguł eksperymentu i... zmienia się w totalnego psychopatę niczym któryś z afrykańskich dyktatorów. Jednak twórcy poszli jeszcze dalej i kiedy dochodzi do ostatecznej konfrontacji, Barrisowi przeciwstawia się m.in. członek bractwa aryjskiego, czyli rasista (no może były) jest "dobry" a Afroamerykanin jest zły. Warto też zauważyć, że pierwszy konflikt, od którego wszystko się niejako zaczyna, został wywołany przez innego czarnoskórego bohatera, który rozkwasił gębę (przypadkowo) jeszcze innemu czarnoskóremu bohaterowi.
"The Experiment" przestrzega też przed lewakami, new-age'owcami i pacyfistami. Okazują się mąciwodami, a kiedy przychodzi co do czego to właśnie oni prowadzić będą do eskalacji konfliktu, zamiast propagować porozumienie, negocjacje i pokój. Takim lewakiem jest Travis, który staje się nieoficjalnym przywódcą więźniów. Swoim zachowaniem będzie zaogniał i tak napiętą atmosferę, aż w końcu pośrednio przez niego jedna osoba zginie. Travis stanie wtedy na czele rewolucji mającej na celu obalenie zastanego porządku.
Żeby nie było, że dostaje się tylko politycznej poprawności i ruchom lewicującym. "The Experiment" jest też obrazem w pewien sposób antyreligijnym. Bóg (reprezentowany przez badaczy) to Bóg nieobecny. Można się do niego modlić, można błagać, ale nic to nie daje. Bóg pozostaje niemy. Dopiero kiedy przekroczone zostaną wszelkie granice, dopiero wtedy działa w jedyny możliwy sposób – dokonując końca.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz