Synecdoche, New York (2008)
Jeśli dla kogoś "Incepcja" była skomplikowana, ten niech lepiej nie bierze się za oglądanie "Synecdoche, New York". Nic z niej nie zrozumie. Tak jak u Nolana u Kaufmana rzeczywistość przypomina rosyjską babę-matrioszkę. W przeciwieństwie do Nolana granice pomiędzy kolejnymi warstwami są o wiele subtelniejsze, czasem naprawdę trudne do rozróżnienia. I to jest jeden z trzech największych atutów filmu.
Drugim jest bardzo, ale to bardzo specyficzne poczucie humoru, które bawi ale nie powoduje salw śmiechu. Jak choćby w scenie, kiedy przerażona córka-hipochondryczka dowiaduje się, że w jej ciele jest krew. Trzecim atutem jest genialna obsada. Hoffman raz jeszcze wspina się na szczyty aktorskiego kunsztu. Nie jest tam sam, spotyka tam chociażby wyśmienitą Hope Davis.
"Synecdoche, New York" to opowieść o życiu i umieraniu, to opowieść o śmierci będącej częścią życia. To subiektywna historia człowieka próbującego zrozumieć swoje własne istnienie. Opisać ten film w kilku słowach jest nie sposób. Trzeba zagłębić się w każdą scenę, a w niej w każdy obecny element. Na to potrzeba setek jeśli nie tysięcy stron. Z drugiej strony, można spojrzeć po prostu na całość jak na swoistą mandalę i zamiast szukać słów, odnaleźć ich emocjonalny ekwiwalent. Dzięki temu można lepiej całość zrozumieć.
Naprawdę zachwycam się tym filmem. A jednak nie potrafię ocenić go jako arcydzieło. Jak na debiut Kaufman zrobił rzecz bardziej niż imponującą. Jednak jako scenarzysta ma na swoim koncie dzieła lepsze, nie tak ambitne, nie tak wszechogarniające, ale bardziej zbalansowane, jak "Adaptacja" czy "Być jak John Malkovich". I dlatego końcowa ocena jest taka, a nie inna.
Ocena: 8
Drugim jest bardzo, ale to bardzo specyficzne poczucie humoru, które bawi ale nie powoduje salw śmiechu. Jak choćby w scenie, kiedy przerażona córka-hipochondryczka dowiaduje się, że w jej ciele jest krew. Trzecim atutem jest genialna obsada. Hoffman raz jeszcze wspina się na szczyty aktorskiego kunsztu. Nie jest tam sam, spotyka tam chociażby wyśmienitą Hope Davis.
"Synecdoche, New York" to opowieść o życiu i umieraniu, to opowieść o śmierci będącej częścią życia. To subiektywna historia człowieka próbującego zrozumieć swoje własne istnienie. Opisać ten film w kilku słowach jest nie sposób. Trzeba zagłębić się w każdą scenę, a w niej w każdy obecny element. Na to potrzeba setek jeśli nie tysięcy stron. Z drugiej strony, można spojrzeć po prostu na całość jak na swoistą mandalę i zamiast szukać słów, odnaleźć ich emocjonalny ekwiwalent. Dzięki temu można lepiej całość zrozumieć.
Naprawdę zachwycam się tym filmem. A jednak nie potrafię ocenić go jako arcydzieło. Jak na debiut Kaufman zrobił rzecz bardziej niż imponującą. Jednak jako scenarzysta ma na swoim koncie dzieła lepsze, nie tak ambitne, nie tak wszechogarniające, ale bardziej zbalansowane, jak "Adaptacja" czy "Być jak John Malkovich". I dlatego końcowa ocena jest taka, a nie inna.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz