Tamara Drewe (2010)

Stephen Frears już na zawsze będzie przeze mnie reżyserem cenionym, choćby za "Moją piękną pralnię", "Niebezpieczne związki", "Przeboje i podboje" czy "Królową". To jednak oznacza, że mam wobec niego wyższe oczekiwania. W przypadku "Tamary i mężczyzn" niestety oczekiwaniom tym nie sprostał.


Historyjka jednej operacji nosa i jak wpływa ona na pewną małomiasteczkową społeczność jest na swój sposób urocza. Niestety brakuje z niej pazura, tego wewnętrznego ognia, który przekształca brytyjskie komedie obyczajowe w małe dzieła sztuki. Całość ma zbyt oczywistą i przyciężką alegoryczną strukturę opowieści o twórcach, którzy są kłamcami i złodziejami. Ani Tamara, ani gromadka pisarzy na farmie ekologicznej nie są postaciami zbyt ciekawymi (a te, które mogły być ciekawe znikają w tle). Film ratuje wątek dwóch 15-latek, które o świecie wiedzą tyle, co wyczytają z kolorowych pisemek. W tym wątku Frears zawarł całą przerażającą prawdę o współczesnym świecie, który z fałszu uczynił fetysz prawdy. Szkoda, że tylko na tyle starczyło reżyserowi drapieżności.

Gemma Arterton wcale nie wydała mi się piękna w tym filmie. Tak naprawdę lepiej się prezentowała zeszpecona. Za to Dominic Cooper w roli rockmana jest naprawdę świetny. Przez chwilę miałem kłopot z rozpoznaniem go.

Ocena: 6

Komentarze

  1. Przecież Stephen Frears wcale nie musiał być "drapieżny".
    Nie jest też jednak w swoim filmie łagodny jak baranek (bo chyba nie potrafiłby takim być, nawet gdyby tego chciał :) )
    J
    eśli chodzi o mnie to po tym filmie spodziewałem się dokładnie tego, co dostałem: dość błyskotliwą tragi-farsę z wyraźnie satyrycznym zacięciem.

    Zapraszam do wymiany opinii:

    http://wizjalokalna.wordpress.com/2010/11/07/filmowisko-smietnisko-wszystko-co-kocham-erratum-jezeli-chce-gwizdac-to-gwizdze-ostatni-raport-o-annie-caterpillar-tamara-drewe/

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy musiał? Oczywiście, że nie. Ale miło by było. Osobiście kocham brytyjskie komedie obyczajowe właśnie dlatego, że są wyraziste, a tymczasem "Tamara Drewe" jest zaskakująco nijaka - zwłaszcza na pierwszym planie.

    Ps. Dzięki za link, na pewno tam zajrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "zaskakująco nijaka"...
    cały czas mówimy o własnych wrażeniach.

    No właśnie, czy jeśli coś nam się wydaje być nijakie, to RZECZYWIŚCIE takie jest?
    A jeśli komuś innema TO SAMO nie wydaje się być wcale nijakie (jak mnie, dajmy na to, "Tamara Drewe"), to RZECZYWIŚCIE takie nie jest?

    Czyli jak to jest: coś może być nijakie i jednocześnie "jakie"? ;)

    Czy może jest to sprawa statystyki?
    (Bo przecież cała masa ludzi, którzy zrobili "Tamarę", na pewno nie uważają tego filmu za nijaki. To samo, jeśli chodzi o tysiące widzów tego filmu (odbierają go jako nie "nijaki" Czy onie wszyscy się mylą? (A nie myli się tylko ten, który uzna, że jest to film niejaki? :) )

    No, jak to jest? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. >>>No, jak to jest? :)

    Cóż jako relatywista odpowiedź jest dla mnie oczywista: jest (a nie "może być") nijakie i jakieś jednocześnie :)

    sama natura człowieka sprawia, że każda dyskusja jest tylko wymianą własnych wrażeń. w wyniku tej wymiany może się okazać, że ma się podobne wrażenia lub zupełnie inne. jednak nawet gdyby 100% osób miało identyczne wrażenia, to wcale nie oznacza, że tak jest naprawdę (choć na co dzień, dla uproszczenia i umożliwienia komunikacji jest inaczej). zatem, mówiąc o wrażeniach, nie można się mylić. ani ja żsię nie mylę, kiedy mówię, że jest nijaki, ani ty twierdzący, że jest jakiś (oczywiście przy założeniu, że właściwie odbieramy/interpretujemy reakcje na bodźce (w tym przypadku film)... ale to już jest zupełnie inna dyskusja)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uważam tak samo jak Ty.

    A moje pytania były tylko małą prowokacją :)
    (której, mam nadzieję, nie wziąłeś mi za złe)

    PS. Inteligentna odpowiedź. Ale zważ, że my, dyskutując o jakimś filmie (czy ogólnie: o dziele sztuki) w zasadzie nie uświadamiamy sobie zazwyczaj tego, że wyrażając naszą opinię, mówimy właściwie o naszych WRAŻENIACH, a nie o RZECZYWISTEJ wartości/łaściwości samego filmu (czy dzieła sztuki), które istnieją przecież OBIEKTYWNIE, czyli niezależnie od nas i od naszego postrzegania.
    (A może nie istnieją? ;)
    Może dopiero nasze postrzeganie sprawia, że one zaczynają istnieć (czy też w ogóle mogą zaistnieć?)
    I czy nie wikłamy się tu w jakiś solipsystyczny paradoks?

    OdpowiedzUsuń
  6. lubie prowokacje, więc z całą pewnością nie wziąłem jej za złe :)

    cóż, osobiście zawsze jestem świadomy, że mówię tylko o swoich wrażeniach. jeśli brzmię autorytarnie, to dlatego że jestem mocno związany emocjonalnie z tym, co piszę/mówię. dla mnie przedziwne jest to, kiedy ktoś mówi o "obiektywności" w recenzjach. nie uważam, żeby coś takiego było możliwe. nie można oddzielić odbioru dzieła od osoby, a zatem od subiektywności. jednak fakt, że każdy sąd na temat dzieła jest subiektywny, nie oznacza wcale pójścia w całkowity solipsyzm. fizycznie dzieło istnieje i tylko tyle. nie można mówić jedynie o "rzeczywistej wartości".

    zresztą kiedy wymieniamy się opiniami na temat filmu, to nie jest tak, że mówimy o tym samym obiektywnie (a zatem niezależnie od obserwatora) istniejącym dziele. nie dość, że jak "uczy" fizyka kwantowa obserwowanie wpływa na wynik, to jeśli nie siedzieliśmy obok siebie, nie możemy mówić, że oglądaliśmy ten sam film, w różnych kinach odbiór tego samego filmu będzie inny, jeszcze inaczej jest jeśli widziało się na DVD (nie wspominając o różnicach PAL/NTSC), a jeszcze inaczej, jeśli był to film ściągnięty z sieci. wszystko to w jakiś sposób wpływa na odbiór filmu.

    rzeczywiście, mało kto zdaje sobie sprawę z tych ograniczeń. zresztą w większości przypadków nie ma to, w codziennej rozmowie, większego wrażenia. czasem jednak dochodzi do nieporozumień (mnie już się to czasem w dyskusjach o filmach zdarzało :))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

After Earth (2013)

Hvítur, hvítur dagur (2019)

The Sun Is Also a Star (2019)

Paradise (2013)