Habitación en Roma (2010)
"W łóżku" – chilijski pierwowzór – zrobił na mnie spore wrażenie. Najprostszy z możliwych pomysłów, tylko dwójka aktorów i hotelowy pokój wystarczył, by opowiedzieć wciągającą historię spotkania dwójki osób, ewolucji od nic nieznaczącego one-night-stand po dyskusję na temat życia, ludzi, relacji. Kiedy zatem usłyszałem, że inspirując się tym filmem Julio Medem będzie kręcił własną opowieść, byłem bardziej niż zaintrygowany.
Poza ogólnym pomysłem "Habitación en Roma" nie ma jednak w sobie nic z obrazu Matíasa Bizego. Medem znacznie rozbudował środki wyrazu, dodając nie tylko kolejne postaci, ale też "podkręcając" scenografię, dramaty dwójki bohaterek jak i sam sposób narracji. Nadał całość bardziej zmysłowy charakter, podkreślił smak swego dania, intensywność opowieści. Jednak w tym wszystkim zagubili się gdzieś ludzie. Nie ma tu tej bliskości, która tak bardzo spodobała mi się w filmie Bizego. Historia Alby i Nataszy jest pełna pasji, a jednocześnie sprawia wrażenie wydarzenia na miarę opery. Dlatego też najbardziej spodobała mi się scena ze śniadaniem na tarasie, kiedy do obu kobiet dociera, że to już koniec. Scena ta pozbawiona jest dialogu, prosty montaż i praca kamery sprawiają, że jest ona surowa, a emocje nagie (co swoją drogą jest ciekawe: to jedna z nielicznych scen, w których bohaterki nie są nagie). Niestety jak na mój gust za dużo było tu naściennych amorków, scena ze strzałą w wannie to już mocne przegięcie no i ta liczba dramatów. Dlaczego nie mogły to być po prostu dwie kobiety?
Ocena: 6
Poza ogólnym pomysłem "Habitación en Roma" nie ma jednak w sobie nic z obrazu Matíasa Bizego. Medem znacznie rozbudował środki wyrazu, dodając nie tylko kolejne postaci, ale też "podkręcając" scenografię, dramaty dwójki bohaterek jak i sam sposób narracji. Nadał całość bardziej zmysłowy charakter, podkreślił smak swego dania, intensywność opowieści. Jednak w tym wszystkim zagubili się gdzieś ludzie. Nie ma tu tej bliskości, która tak bardzo spodobała mi się w filmie Bizego. Historia Alby i Nataszy jest pełna pasji, a jednocześnie sprawia wrażenie wydarzenia na miarę opery. Dlatego też najbardziej spodobała mi się scena ze śniadaniem na tarasie, kiedy do obu kobiet dociera, że to już koniec. Scena ta pozbawiona jest dialogu, prosty montaż i praca kamery sprawiają, że jest ona surowa, a emocje nagie (co swoją drogą jest ciekawe: to jedna z nielicznych scen, w których bohaterki nie są nagie). Niestety jak na mój gust za dużo było tu naściennych amorków, scena ze strzałą w wannie to już mocne przegięcie no i ta liczba dramatów. Dlaczego nie mogły to być po prostu dwie kobiety?
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz