เจ้านกกระจอก (2009)
To nie był najlepszy dzień na oglądanie "Zwyczajnej historii". O ile bowiem doceniam pomysłowość twórcy, o tyle sama narracja straszliwie mnie wymęczyła. Dawno już nie wyszedłem z kina z tak przemożną chęcią położenia się spać. Na szczęście mroźna pogoda orzeźwiła mnie (dzięki niech będą za -14 st. C).
W tym filmie niewiele się dzieje. Mamy młodego sparaliżowanego od pasa w dół chłopaka z bogatej rodziny oraz pielęgniarza z prowincji. I w zasadzie tyle. Obserwujemy fragmenty tego, co zachodzi między nimi: nużącą codzienność obowiązków, początkową wrogość i powolne rozwijanie się nici porozumienia.
Za to konstrukcja filmu jest naprawdę fajna. Reżyserka zbudowała "Zwyczajną historię" na linearnej nielinearności. Oznacza to, że narracja sprawia wrażenie linearnej, ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Jednak następujące po sobie sceny nie trzymają się rzeczywistej chronologii, stąd scena poznawania się pracowników domu następuje później, po scenie, kiedy już się wszyscy ze sobą znają, scena obiadu w sypialni występuje znacznie wcześniej niż scena, której młody bohater ustami pielęgniarza informuje ojca, że nie będzie już jadł przy stole, a u siebie w pokoju. Reżyserka wszystko to fajnie pocięła i skleił na nowo tak, że prawie w ogóle nie widać szwów.
Ocena: 6
W tym filmie niewiele się dzieje. Mamy młodego sparaliżowanego od pasa w dół chłopaka z bogatej rodziny oraz pielęgniarza z prowincji. I w zasadzie tyle. Obserwujemy fragmenty tego, co zachodzi między nimi: nużącą codzienność obowiązków, początkową wrogość i powolne rozwijanie się nici porozumienia.
Za to konstrukcja filmu jest naprawdę fajna. Reżyserka zbudowała "Zwyczajną historię" na linearnej nielinearności. Oznacza to, że narracja sprawia wrażenie linearnej, ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Jednak następujące po sobie sceny nie trzymają się rzeczywistej chronologii, stąd scena poznawania się pracowników domu następuje później, po scenie, kiedy już się wszyscy ze sobą znają, scena obiadu w sypialni występuje znacznie wcześniej niż scena, której młody bohater ustami pielęgniarza informuje ojca, że nie będzie już jadł przy stole, a u siebie w pokoju. Reżyserka wszystko to fajnie pocięła i skleił na nowo tak, że prawie w ogóle nie widać szwów.
Ocena: 6
Hmmm... Naprawdę tylko tyle? Nic poza zaburzoną chronologią? Chyba rzeczywiście masz dzisiaj ciężki dzień. ;)
OdpowiedzUsuńMnie film zachwycił - napisałem o tym co nieco na filmwebie i moim blogu - zapraszam.
A tak poza tym, ten reżyser to reżyserka: Anocha Suwichakornpong.
Aaa, dzięki, zmieniłem rodzaj :)
OdpowiedzUsuńWidziałem Twój wpis na FW i muszą powiedzieć, że ta 10 mocno mnie skonfundowała. Bo choć to, co piszesz, to prawda, to jednak film nie miał na mnie aż takiego wpływu emocjonalnego. Niestety całość zalatywała mi banałem.
Bo też co mówi reżyserka? Że nie można uwolnić się od karmy? Że w obliczu zmieniającej wszystko choroby inaczej zaczyna się postrzegać czas, przeszłość i przyszłość? Że światy bogatych i biednych na pierwszy rzut oka bardzo się od siebie różnią? To wszystko są "oczywiste oczywistości".
To nawet nie do końca chodzi o to, CO mówi reżyserka, ale JAK to robi. Ja ten film odebrałem troszkę inaczej - te kwestie, o których Ty wspominasz jakoś nie są dla mnie ważne. Dla mnie to film o tym, że warto "wycisnąć" co się da z życia, a konkretnie z chwili obecnej - nawet, jeśli to bardzo trudne, np. ze względu na cierpienie, otarcie się o śmierć, świadomość nieuchronnego końca wszystkiego itd. Może to też banał, ale chyba wart powtarzania. Zwłaszcza w tak nieoczywisty sposób, jak robi to pani Anocha.
OdpowiedzUsuńNiestety ja nie zauważyłem, w którym momencie w tym filmie jest o tym, jak wycisnąć z życia, czy z chwili obecnej. Narracja reżyserki wcale nie była męcząca, nie nudziła, po prostu zupełnie mnie nie zaangażowała. Było mi kompletnie obojętne to, co się dzieje. A największe wrażenie zrobiła na mnie scena narodzin, ta krótka scena mówi bowiem dokładnie to samo, co wcześniejsze 70 minut filmu, a trwa znacznie krócej.
OdpowiedzUsuń