Skyline (2010)
Jednego nie można odmówić twórcom "Skyline" – szczerości. Precyzyjnie pokazują, co robią z mózgami wszystkich tych nieszczęśników, którzy zbyt długo wpatrują się w ich film. Farciarzami są ci, którzy pochłonięci zostali na początku, przynajmniej szybko zobojętnieli. Cała reszta musi cierpieć katusze, których nie oferują nawet produkcje Asylum.
W "Skyline" zawodzi wszystko od reżyserii, przez scenariusz, po grę aktorską. Bracia Strausse lepiej zrobiliby wracając do tworzenia efektów specjalnych. "Skyline" wypada gorzej od niejednej pracy robionej na pierwszym roku wydziału reżyserii. Proste kadry i brutalny w kurczowym trzymaniu się podręcznikowych zasad montaż sprawiają, że wszystko jest tu wymuszone, sztuczne. Nie widać śladu zrozumienia przez braci materii filmowej. Jednak ich podstawowym błędem było w ogóle podjęcie się realizacji "Skyline". Scenariusz to stek bzdur, które uwłaczają widzom. W postępowaniu bohaterów brak jest sensu. Idiotyczna fiksacja na przebywaniu bohaterów na jak najwyższych piętrach wieżowców nie ma żadnej racji bytu. Dialogi brzmią tak, jakby zostały losowo wygenerowane przez program komputerowy napisany przez 10-latka. Słuchając ich nie wiedziałem czy mam się śmiać czy też płakać.
I jeszcze aktorzy. Donald Faison w "Hożych doktorach" może i był niezły, ale tu jest zwyczajnym ofermą. Nie wierzy w tekst, który ma deklamować i nawet nie stara się być wiarygodny w tym, co robi. To jednak i tak lepsze niż postawa Erica Balfoura czy Davida Zayasa, którzy grają z takim przejęciem, jakby to był Szekspir. Gadanie głupot całkiem na serio jest tak absurdalne, że nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.
"Skyline" nie sprawdziłoby się jako pilot serialu telewizyjnego. W kinie nie ma zaś żadnej racji bytu.
Ocena: 2
W "Skyline" zawodzi wszystko od reżyserii, przez scenariusz, po grę aktorską. Bracia Strausse lepiej zrobiliby wracając do tworzenia efektów specjalnych. "Skyline" wypada gorzej od niejednej pracy robionej na pierwszym roku wydziału reżyserii. Proste kadry i brutalny w kurczowym trzymaniu się podręcznikowych zasad montaż sprawiają, że wszystko jest tu wymuszone, sztuczne. Nie widać śladu zrozumienia przez braci materii filmowej. Jednak ich podstawowym błędem było w ogóle podjęcie się realizacji "Skyline". Scenariusz to stek bzdur, które uwłaczają widzom. W postępowaniu bohaterów brak jest sensu. Idiotyczna fiksacja na przebywaniu bohaterów na jak najwyższych piętrach wieżowców nie ma żadnej racji bytu. Dialogi brzmią tak, jakby zostały losowo wygenerowane przez program komputerowy napisany przez 10-latka. Słuchając ich nie wiedziałem czy mam się śmiać czy też płakać.
I jeszcze aktorzy. Donald Faison w "Hożych doktorach" może i był niezły, ale tu jest zwyczajnym ofermą. Nie wierzy w tekst, który ma deklamować i nawet nie stara się być wiarygodny w tym, co robi. To jednak i tak lepsze niż postawa Erica Balfoura czy Davida Zayasa, którzy grają z takim przejęciem, jakby to był Szekspir. Gadanie głupot całkiem na serio jest tak absurdalne, że nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.
"Skyline" nie sprawdziłoby się jako pilot serialu telewizyjnego. W kinie nie ma zaś żadnej racji bytu.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz