La belle personne (2008)
Christophe Honoré opowiada bajkę o miłości i rozsądku. Bajkę osadzoną w bardzo przekonujących realiach, a mimo to całkowicie niemożliwą do zaistnienia naprawdę. I nie dlatego, że historia w "Pięknej" jest jakoś szczególnie niewiarygodna, a raczej dlatego, że stworzona została ze wspomnień i marzeń, zwiewnych niczym lekka mgła o poranku okrywająca okwieconą łąkę.
Fabuła kręci się wokół Junie, dziewczyny fascynującej, tajemniczej i na swój sposób niedostępnej. To, co czyni z niej nieodpartą pokusę jest zarazem tym, co złamie serce każdemu z zainteresowanych nią mężczyzn. Dziewczyna szuka bowiem pewności w życiu, które przecież zawsze zakłada dozę przypadku. Dlatego wybiera zakochanego w niej po uszy Otto, ponieważ sama go nie kocha, a zatem może kontrolować sytuację. Dlatego też ucieka przed Nemoursem, ponieważ jego miłość mogłaby odwzajemnić, a zatem stracić kontrolę.
Honoré świetnie pokazał Junie. Łatwo było z niej uczynić królową śniegu, sukę bez serca. Ale ona taka nie jest. Widać w niej kruchość i buzujące emocje. Czujemy jej lęki i ból. Jest jednak na tyle silna, by się nie poddać. Czy przemawia przez nią mądrość? A może uciekła przed Prawdziwą Miłością? Tego się nie dowiemy (tak jak i ona się nie dowie). Honoré na szczęście nie poddał się tyranii beznadziejnych romantyków i nie zakończył melodramatycznym podsumowaniem. Choć przecież ostatnia scena aż prosi się o głębszą psychoanalizę.
Podoba mi się obraz młodzieży w "Pięknej". Nie ma w nim wiele z rzeczywistości, a jednocześnie wydaje się bardzo prawdziwy. To obraz bliższy wspomnieniom, jakie mamy z liceum, kiedy czasy te dawno minęły. Codzienność wyparowała, a reszta scaliła się w sentymentalne obrazy, na których wspomnienie wzdychamy "to były czasy". Podobało mi się również to, że Honoré ponownie pracował Leprince-Ringuetem i Garrelem tym razem z kochanków czyniąc ich rywalami.
Natomiast nie sądzę, by wybrana przez reżysera forma była do końca właściwa. Przywodzi mi na myśl bigos. Znalazło się tu miejsce i dla scen rodem z manifestu Dogmy i dla musicalu. Zabrakło w tym zrównoważenia poszczególnych elementów.
Ocena: 7
Fabuła kręci się wokół Junie, dziewczyny fascynującej, tajemniczej i na swój sposób niedostępnej. To, co czyni z niej nieodpartą pokusę jest zarazem tym, co złamie serce każdemu z zainteresowanych nią mężczyzn. Dziewczyna szuka bowiem pewności w życiu, które przecież zawsze zakłada dozę przypadku. Dlatego wybiera zakochanego w niej po uszy Otto, ponieważ sama go nie kocha, a zatem może kontrolować sytuację. Dlatego też ucieka przed Nemoursem, ponieważ jego miłość mogłaby odwzajemnić, a zatem stracić kontrolę.
Honoré świetnie pokazał Junie. Łatwo było z niej uczynić królową śniegu, sukę bez serca. Ale ona taka nie jest. Widać w niej kruchość i buzujące emocje. Czujemy jej lęki i ból. Jest jednak na tyle silna, by się nie poddać. Czy przemawia przez nią mądrość? A może uciekła przed Prawdziwą Miłością? Tego się nie dowiemy (tak jak i ona się nie dowie). Honoré na szczęście nie poddał się tyranii beznadziejnych romantyków i nie zakończył melodramatycznym podsumowaniem. Choć przecież ostatnia scena aż prosi się o głębszą psychoanalizę.
Podoba mi się obraz młodzieży w "Pięknej". Nie ma w nim wiele z rzeczywistości, a jednocześnie wydaje się bardzo prawdziwy. To obraz bliższy wspomnieniom, jakie mamy z liceum, kiedy czasy te dawno minęły. Codzienność wyparowała, a reszta scaliła się w sentymentalne obrazy, na których wspomnienie wzdychamy "to były czasy". Podobało mi się również to, że Honoré ponownie pracował Leprince-Ringuetem i Garrelem tym razem z kochanków czyniąc ich rywalami.
Natomiast nie sądzę, by wybrana przez reżysera forma była do końca właściwa. Przywodzi mi na myśl bigos. Znalazło się tu miejsce i dla scen rodem z manifestu Dogmy i dla musicalu. Zabrakło w tym zrównoważenia poszczególnych elementów.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz