The Stepfather (2009)

Doskonałość. Któż nie chciałby mieć idealnej rodziny z kochającym ojcem/mężem, troskliwą matką/żoną i gromadką rozkosznych urwisów, które tak naprawdę są aniołkami? Takie rodziny znajdziemy jednak tylko w serialach z lat 50. W rzeczywistości nikt nie jest doskonały, każdy kiedyś nas rozczaruje. Ci zaś, którzy tego nie potrafią zaakceptować, którzy pomimo wszystko wierzą bądź pragną ideału, dzielą się na dwie grupy: ofiary raz za razem odzierane ze złudzeń i sprawców, którzy przemocą odpłacają za rozczarowania.


David Harris nie istnieje. Noszący to nazwisko mężczyzna jest enigmą. Nic o nim nie wiemy. Skąd pochodzi, jaką ma przeszłość. Nie trudno jednak napisać jego tragiczną biografię. Cokolwiek przeżył w przeszłości (zapewne w dzieciństwie) pozostawiło po sobie gigantyczną, wciąż broczącą ranę na psychice. Ranę, której nie jest w stanie wyleczyć. Dlatego też próbuje ją zignorować, zapomnieć o niej. Dlatego wymazał swą przeszłość. Dlatego liczy się dla niego tylko przyszłość, która będzie idealna, jak z obrazka. On będzie głową rodziny, a wokół niego zgromadzi się żona i dzieci. By zrealizować swe marzenie, będzie kłamał, przymilał się, grał ideał faceta, którym nie jest, który tak jak wszystko inne jest jedynie jego wyobrażeniem o tym, jak prawdziwy mężczyzna w idealnym domu powinien się zachowywać. Ma urok i zmysł drapieżcy (zapewne także wyrobiony przez lata prób przetrwania) i łatwo znajduje kolejne samotne matki (wdowy bądź rozwódki).

Przez chwilę wszystko jest idealnie. Być może nawet David sam siebie przekonuje, że tym razem to nie jest iluzja. A jednak życie oparte na kłamstwie, jest jak dom zbudowany na ruchomych piaskach. Prędzej czy później musi się rozpaść. Albo David nie wytrzyma i brocząca rana sprawi, że na chwilę się zapomni i popełni błąd, który wzbudzi podejrzenia. Albo też inni zachowywać się będą niezgodnie z rolami w jakich ich obsadził. Niczym samospełniające się proroctwo David zawsze doprowadza do tego samego, krwawego końca. Rozczarowanie, które trzeba ukarać. A ponieważ nie może ukarać siebie, cenę muszą zapłacić inni...

Taki właśnie powinien być "Ojczym" nowego tysiąclecia. I elementy tej historii w filmie Nelsona McCormicka rzeczywiście się znalazły. Niestety całość zrealizowana została zgodnie z hollywoodzką filozofią remaków. Liczy się sama idea remake'u, a nie fabuła filmu. Stąd całość jest straszliwie powierzchowna. Zamiast być spójną, autonomiczną historią, mamy do czynienia z patchworkiem pozlepianym ze scen z różnych obrazów. I to nie tylko z oryginału, ale też z filmów Hitchcocka, z "Utalentowanego pana Ripleya", "Podglądacza" i wielu, wielu innych.

A szkoda, bo twórcy całkiem dobrze dobrali obsadę. Dylan Walsh znakomicie odnalazł się w roli seryjnego zabójcy. Jest zarazem czarujący i złowieszczy, niewinny i perwersyjny. Jak choćby w scenie, w której rozmawia z Kelly (Amber Heard). Jedno spojrzenie i nagle dziewczyna czuje się, jakby była naga. Sela Ward idealnie nadawała się do roli kolejnej ofiary. A Penn Badgley okazał się świetną ułagodzoną wersją głównego bohatera, przez co potrafił go wyczuć i stanąć do walki, choć nie bardzo wiedział, skąd się biorą jego złe przeczucia.

Końcowa walka rozczarowała. Zabrakło w niej dreszczyku emocji, ale w horrorze PG-13 o to bardzo trudno.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)