Stone (2010)
"Stone" to rzecz straszliwie przekombinowana. Nawet trudno mówić tutaj o straconej szansie, bo wydaje się, że film był źle pomyślany od samego początku. Trzeba znać swoje ograniczenia. W tym przypadku zawiedli i scenarzysta i reżyser, którzy próbowali opowiedzieć o Bogu i ludzkiej naturze. Cóż, dużo jest w tym filmie słów o Bogu, za to mało prawdy kryjącej się za nimi.
Nie do końca przemawia do mnie sparowanie bohaterów granych przez De Niro i Nortona. Próba uczynienia z relacji między nimi i ich paralelnych losów wspólnego mianownika fabuły, była błędem. Zresztą poza mocno naciąganą symboliką (zwłaszcza w momencie sceny seksu/zabójstwa) ich historie nie za bardzo się ze sobą łączą. Każda oddzielnie byłaby o wiele bardziej interesująca.
De Niro gra tu Jacka Mabry'ego, który został stróżem prawa, ponieważ potrzebował jasnego przewodnika po życiu będąc straszliwie zagubionym człowiekiem. Jego losy 40 lat po dramatycznych wydarzeniach z pierwszej sceny stanowiłyby bardzo dobrą bazę skromnego dramatu obyczajowego. Z kolei Norton zagrał ciekawą postać skazańca, który może wyjść przedterminowo. Jego przemiana z pozera w człowieka, który zaczyna rozumieć swoją zbrodnię, mogła być fascynującym punktem centralnym.
Dlaczego więc twórcy tak wszystko to zepsuli? Na pocieszenie pozostaje mi fakt, że De Niro w końcu zagrał na przyzwoitym poziomie. Dawno mu się to już nie zdarzyło.
Ocena: 4
Nie do końca przemawia do mnie sparowanie bohaterów granych przez De Niro i Nortona. Próba uczynienia z relacji między nimi i ich paralelnych losów wspólnego mianownika fabuły, była błędem. Zresztą poza mocno naciąganą symboliką (zwłaszcza w momencie sceny seksu/zabójstwa) ich historie nie za bardzo się ze sobą łączą. Każda oddzielnie byłaby o wiele bardziej interesująca.
De Niro gra tu Jacka Mabry'ego, który został stróżem prawa, ponieważ potrzebował jasnego przewodnika po życiu będąc straszliwie zagubionym człowiekiem. Jego losy 40 lat po dramatycznych wydarzeniach z pierwszej sceny stanowiłyby bardzo dobrą bazę skromnego dramatu obyczajowego. Z kolei Norton zagrał ciekawą postać skazańca, który może wyjść przedterminowo. Jego przemiana z pozera w człowieka, który zaczyna rozumieć swoją zbrodnię, mogła być fascynującym punktem centralnym.
Dlaczego więc twórcy tak wszystko to zepsuli? Na pocieszenie pozostaje mi fakt, że De Niro w końcu zagrał na przyzwoitym poziomie. Dawno mu się to już nie zdarzyło.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz