Judas Kiss (2011)
Czasem odnosząc zwycięstwo, przegrywamy życie. Czasem też, przynajmniej w kinie, dawne błędy można naprawić, zacząć od nowa. I o tym właśnie opowiada "Judas Kiss", film z pogranicza dramatu obyczajowego i fantasy.
Obraz J.T. Tepnapy to podwójna historia Danny'ego Reyesa. Jako Zachary Welles jest niespełnionym hollywoodzkim reżyserem, który powraca do swojej alma mater, gdzie ma być członkiem jury w studenckim konkursie filmowych. Ku swemu przerażeniu odkrywa, że jednym z uczestników konkursu jest on sam, tyle że młody i prezentujący krótkometrażówkę, dzięki której Zachary wygrał 15 lat temu identyczny konkurs.
"Judas Kiss" to bajka o tym, że postępowanie zgodnie z regułą "cel uświęca środki" jest dobre jedynie na krótką metę. W dłuższej perspektywie okazuje się pierwszym krokiem ku prawdziwej porażce. To także opowieść o tym, jak bardzo powołanie różni się od pragnienia sukcesu. Wbrew pozorom jedno z drugim wcale nie musi iść w parze. To w końcu przypowieść o narcystycznej naturze sztuki i twórców. Dzieło jest niczym innym jak symbolicznym aktem seksualnym z samym sobą (w "Judas Kiss" analogia ta ma bardzo realny kształt sceny pomiędzy starym i młodym Dannym).
Choć całość jest naiwną bajką, której już sam punkt wyjścia wydaje się wątpliwy, w moich oczach reżyser wyszedł obronną ręką. Film nie jest nadzwyczajny, ale oglądało mi się go całkiem dobrze. Pozytywnie zaskoczył mnie Sean Paul Lockhart, w porno-biznesie znany jako Brent Corrigan. Kto by pomyślał, że facet, którego żołądek i odbyt mogłyby z powodzeniem funkcjonować jako banki spermy, może z takim przekonaniem odegrać rolę sympatycznego, mimo wszystko naiwnego chłopaka z sąsiedztwa. Kamera naprawdę kocha Lockharta i gdyby nie jego pornokariera, kto wie, może i miałby przyszłość w main streamie. I może właśnie dlatego jest tak wiarygodny, bo lepiej niż ktokolwiek inny rozumie, o czym jest ten film. On mógł na "Judas Kiss" patrzeć jak na swoją drugą szansę. I wykorzystał to.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz