Keep the Lights On (2012)
Smutny to film. Zwłaszcza dla wszystkich romantyków, którzy chcą wierzyć, że miłość jest siłą mogącą wszystko, wytrzymującą wszystko i zdolną uleczyć każdą krzywdę.
W "Zostań ze mną" miłość to zdecydowanie za mało. Nie daje siły, by wybawić z niepewności, by dać siłę walczyć o przyszłość. Czasem zadane rany są tak głębokie, że nawet miłość nie wystarczy. A najgorsze jest to, że uczucie wcale nie mija. Przynajmniej w przypadku Erika, dokumentalisty, który potrafi długo cierpieć w cieniu ukochanego. Kiedy jednak przychodzi moment ostatecznej decyzji, wtedy nagle staje w miejscu. Tak było z Paolo, jego byłym, o którym możemy usłyszeć różne opowieści, ale który sam nie pojawia się w filmie. Tak samo wydaje się być też i Paulem, młodym prawnikiem o autodestrukcyjnej osobowości. Tak można byłoby odczytywać film, ale można też inaczej.
Ira Sachs w swoim nowym filmie powtarza to, co już powiedział wcześniej w "Życiu małżeńskim". I znów, tak jak tam, jego ponure i cyniczne spojrzenie wydaje się nieco zbyt zachowawcze, jakby powstrzymywał się przed pełnym zaakceptowaniem wniosków, do jakich prowadzą jego spostrzeżenia. Brak zdecydowania widać szczególnie w portrecie Erika. Sachs wydaje się iść w kierunku uniwersalnego przesłania, że miłość to za mało. A mnie ciekawsze wydaje się spojrzenie jednostkowe i pokazanie Erika jako osoby ułomnej. To, że najpierw trwał u boku Paolo, kiedy ten był w ciężkim stanie związanym z AIDS, a potem wybrał Paula-narkomana i obu porzuca, kiedy zdają się wychodzić na prostą, nie prowadzi do głębszego wnikania w motywacje Erika. To Paul jest tu osobą niekompletną, nie Erik, choć przecież ewidentnie widać, że z nim także jest coś głęboko nie tak. Ale Sachs nie idzie na całość, nie stawia diagnozy, a nawet nie zachęca widzów do refleksji nad Erikiem.
Liczę jednak, że za którymś razem Sachs pójdzie o krok dalej. I dlatego kolejny jego film też obejrzę.
Ocena: 6
W "Zostań ze mną" miłość to zdecydowanie za mało. Nie daje siły, by wybawić z niepewności, by dać siłę walczyć o przyszłość. Czasem zadane rany są tak głębokie, że nawet miłość nie wystarczy. A najgorsze jest to, że uczucie wcale nie mija. Przynajmniej w przypadku Erika, dokumentalisty, który potrafi długo cierpieć w cieniu ukochanego. Kiedy jednak przychodzi moment ostatecznej decyzji, wtedy nagle staje w miejscu. Tak było z Paolo, jego byłym, o którym możemy usłyszeć różne opowieści, ale który sam nie pojawia się w filmie. Tak samo wydaje się być też i Paulem, młodym prawnikiem o autodestrukcyjnej osobowości. Tak można byłoby odczytywać film, ale można też inaczej.
Ira Sachs w swoim nowym filmie powtarza to, co już powiedział wcześniej w "Życiu małżeńskim". I znów, tak jak tam, jego ponure i cyniczne spojrzenie wydaje się nieco zbyt zachowawcze, jakby powstrzymywał się przed pełnym zaakceptowaniem wniosków, do jakich prowadzą jego spostrzeżenia. Brak zdecydowania widać szczególnie w portrecie Erika. Sachs wydaje się iść w kierunku uniwersalnego przesłania, że miłość to za mało. A mnie ciekawsze wydaje się spojrzenie jednostkowe i pokazanie Erika jako osoby ułomnej. To, że najpierw trwał u boku Paolo, kiedy ten był w ciężkim stanie związanym z AIDS, a potem wybrał Paula-narkomana i obu porzuca, kiedy zdają się wychodzić na prostą, nie prowadzi do głębszego wnikania w motywacje Erika. To Paul jest tu osobą niekompletną, nie Erik, choć przecież ewidentnie widać, że z nim także jest coś głęboko nie tak. Ale Sachs nie idzie na całość, nie stawia diagnozy, a nawet nie zachęca widzów do refleksji nad Erikiem.
Liczę jednak, że za którymś razem Sachs pójdzie o krok dalej. I dlatego kolejny jego film też obejrzę.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz