Cloud Atlas (2012)
Na wstępie muszę powiedzieć, że nie czytałem książki, więc wszystko, co będę tu pisał odnosi się wyłącznie do filmu. Obraz Wachowskich i Tykwera jest jednak na tyle interesujący, że z całą pewnością po powieść sięgnę.
Oglądając "Atlas chmur" nasunęły mi się dwie drogi interpretacyjne. Pierwsza wydała mi się bardziej oczywista, a przez to mniej dla mnie ciekawa. Dlatego też ja wolę podążać drugą ścieżką.
Zgodnie z pierwszą "Atlas chmur" jest niczym innym, jak obrazem koła reinkarnacji i karmy. Ma ono tutaj charakter niczym z "Dnia Świstaka". Bohaterowie skazani są na ciągłe odtwarzanie tego samego dramatu. Choć ten sam, za każdym razem jest inny, bo konfiguracje ról ulegają zmianie, jak również rozkład akcentów. A to wszystko, choć prowadzi do niemal identycznych rezultatów, to za każdym razem jest lekko modyfikowane. Końcowym efektem jest zmiana świata, dodanie owej przysłowiowej kropli do oceanu.
Takie spojrzenie kojarzy mi się z "Fundacją" Asimova, a dokładnie z koncepcją kryzysów Seldona stanowiących podstawę psychohistorii. Bowiem bohaterowie, których widzimy na ekranie, są albo zdają się znajdować w kluczowych momentach historii ludzkiej cywilizacji (choć owa "kluczowość" jest nieco inaczej rozumiana).
Problem z takim spojrzeniem na świat jest taki, że człowiek jawi się tutaj jako więzień okoliczności, nad którymi kompletnie nie ma kontroli, bo są one kształtowane przez przeszłość i przyszłość – rzeczy niedostępne człowiekowi "tu i teraz". Bardziej optymistycznie można powiedzieć, że ludzie są aktorami w sztukach życia. Za każdym przedstawieniem mają okazję zagrać albo tę samą postać, ale inaczej albo też kogoś innego, ale podobnie.
Druga interpretacja jest w zasadzie rozwinięciem pierwszej. Na "Atlas chmur" można bowiem spojrzeć jak na opowieść o wiecznym procesie stwarzania. Bohaterowie są tutaj nieświadomymi awatarami podstawowych pierwiastków takich jak miłość, śmierć, zdrada, odkupienie, twórczość. Z ich ciągłego ścierania się i stykania powstaje ruch świata jego rozwój i zmiana. To kosmiczny, nieustający ani na chwilę proces zapewniający trwanie.
Sam film zaś jest kalekim olbrzymem. Zrealizowany został z wielkim rozmachem i jestem pod wielkim wrażeniem realizatorskiego kunsztu. Ale czegoś w nim zabrakło. Tego emocjonalnego patosu, który chwytałbym mnie za gardło i sprawił, że wzruszyłbym się aż do łez. Jest kilka scena, gdzie ewidentnie powinny pójść w ruch chusteczki. Niestety łzy nie popłynęły. Opowieść o co najmniej dwóch miłościach przekraczających ograniczenia czasu nie porywa, nie jest przeżyciem totalnym. W tym przypadku trzeba to uznać za wadę.
Ocena: 7
Oglądając "Atlas chmur" nasunęły mi się dwie drogi interpretacyjne. Pierwsza wydała mi się bardziej oczywista, a przez to mniej dla mnie ciekawa. Dlatego też ja wolę podążać drugą ścieżką.
Zgodnie z pierwszą "Atlas chmur" jest niczym innym, jak obrazem koła reinkarnacji i karmy. Ma ono tutaj charakter niczym z "Dnia Świstaka". Bohaterowie skazani są na ciągłe odtwarzanie tego samego dramatu. Choć ten sam, za każdym razem jest inny, bo konfiguracje ról ulegają zmianie, jak również rozkład akcentów. A to wszystko, choć prowadzi do niemal identycznych rezultatów, to za każdym razem jest lekko modyfikowane. Końcowym efektem jest zmiana świata, dodanie owej przysłowiowej kropli do oceanu.
Takie spojrzenie kojarzy mi się z "Fundacją" Asimova, a dokładnie z koncepcją kryzysów Seldona stanowiących podstawę psychohistorii. Bowiem bohaterowie, których widzimy na ekranie, są albo zdają się znajdować w kluczowych momentach historii ludzkiej cywilizacji (choć owa "kluczowość" jest nieco inaczej rozumiana).
Problem z takim spojrzeniem na świat jest taki, że człowiek jawi się tutaj jako więzień okoliczności, nad którymi kompletnie nie ma kontroli, bo są one kształtowane przez przeszłość i przyszłość – rzeczy niedostępne człowiekowi "tu i teraz". Bardziej optymistycznie można powiedzieć, że ludzie są aktorami w sztukach życia. Za każdym przedstawieniem mają okazję zagrać albo tę samą postać, ale inaczej albo też kogoś innego, ale podobnie.
Druga interpretacja jest w zasadzie rozwinięciem pierwszej. Na "Atlas chmur" można bowiem spojrzeć jak na opowieść o wiecznym procesie stwarzania. Bohaterowie są tutaj nieświadomymi awatarami podstawowych pierwiastków takich jak miłość, śmierć, zdrada, odkupienie, twórczość. Z ich ciągłego ścierania się i stykania powstaje ruch świata jego rozwój i zmiana. To kosmiczny, nieustający ani na chwilę proces zapewniający trwanie.
Sam film zaś jest kalekim olbrzymem. Zrealizowany został z wielkim rozmachem i jestem pod wielkim wrażeniem realizatorskiego kunsztu. Ale czegoś w nim zabrakło. Tego emocjonalnego patosu, który chwytałbym mnie za gardło i sprawił, że wzruszyłbym się aż do łez. Jest kilka scena, gdzie ewidentnie powinny pójść w ruch chusteczki. Niestety łzy nie popłynęły. Opowieść o co najmniej dwóch miłościach przekraczających ograniczenia czasu nie porywa, nie jest przeżyciem totalnym. W tym przypadku trzeba to uznać za wadę.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz