Into the Abyss (2011)
Muszę powiedzieć, że Wernerg Herzog coraz bardziej mnie irytuje. Jego maniera dokumentalisty, która sprawdziła się przecież w "Spotkaniach na krańcach świata" teraz wywołuje u mnie ostrą reakcję alergiczną. Jego usilne starania, by dokument dotykał samej istoty ludzkiej egzystencji, tajemnego misterium są coraz bardziej wymęczone. "Otchłań" jest dla mnie obrazem sztucznym, artefaktem intelektu, a nie autentycznym doświadczeniem. A szkoda, bo Herzog dotyka przecież poważnego i bardzo skomplikowanego problemu winy i kary.
Bohaterami "Otchłani" są młodociani mordercy, którzy w 2001 roku dla samochodu zamordowali trzy osoby. Herzog rozmawia również z rodzinami ofiar, próbuje poznać ich traumę. Większość bohaterów to ludzie prości, bez wykształcenia (jeden z nich nauczył się czytać dopiero w więzieniu). Jednak Herzog tak bardzo zaślepiony jest swoimi poszukiwaniami sensu, że co chwilę zadaje im pytania, na które nawet akademicy nie potrafiliby łatwo odpowiedzieć. Zamiast budować obraz z ich własnych wypowiedzi, Herzog próbuje wymusić na nich to, co mu się samemu zwidziało, kiedy przygotowywał się do kręcenia dokumentu. Jest to moim zdaniem mocno nie fair zarówno w stosunku do bohaterów filmu jak i widzów.
W rezultacie najciekawsze w "Otchłani" okazuje się to, o co Herzog nie pyta. O tą szczęśliwą niby rodzinę zamordowanej kobiety, w której to mieliśmy ciążę 16-latki ukrywaną ponieważ jej syn został zaadaptowany przez jej rodziców i wychowywany jako brat, o wuja heroinistę i syna, który kumplował się z recydywistami. Dlaczego jeden ze sprawców dostał karę śmierci, a drugi tylko dożywocie i to z możliwością warunkowego skrócenia kary? (cynicznie mógłby powiedzieć, że lepiej być przystojnym mordercą niż wyglądać jak rozwydrzony dzieciak) Jest wiele fascynujących wątków w tej sprawie, w szczególności cała otoczka rodzinno-środowiskowa. Ale gdyby na tym skupił się Herzog, wtedy nie byłaby to "opowieść o śmierci, opowieść o życiu", jak brzmi absurdalnie patetyczny podtytuł filmu.
Ocena: 5
Jakiś czas temu nagrywałam sobie cykl dokumentów Herzoga. Nnazywał się on "cela śmierci". Były to rozmowy z więźniami skazanymi na śmierć. Niestety, widziałam tylko jeden z tych filmów, na dysku pozostał mi bodaj jeszcze jeden film, resztę zlikwidowała samoczynnie nagrywarka robiąc miejsce dla kolejnych filmów, które namiętnie nagrywam. W ten sposób zresztą pozbyłam się wielu interesujących mnie tytułów, niestety,m czas nie jest z gumy.
OdpowiedzUsuńAle chyba jakoś mnie ten jeden widziany film aż tak nie porwał, skoro nie patrzyłam na następne.
Hm, dość ostro potraktowałeś mistrza, tym bardziej chciałabym ten film zobaczyć. A "Jaskinię zapomnianych snów" widziałeś? Ja ciągle nie mam odwagi, żeby się z tym filmem zmierzyć.
"Death Row" - nie widziałem tego serialu i raczej nie obejrzę. Jak dla mnie Herzog skończył się na filmie "Synu, synu, cóżeś ty uczynił?". Wszystko, co zrobił później jest nic niewarte. Dotyczy to także "Jaskini", która jest chyba jeszcze gorsza niż "Otchłań". Tu przynajmniej zadaje swoje idiotyczne pytania żywym ludziom, tam rzucał je w przestrzeń albo stalaktytom
OdpowiedzUsuń:) :)
OdpowiedzUsuńA "Zły porucznik" się nie podobał? Takie małe coś w sobie miał. I Cage wreszcie zagrał coś ciekawszego od niepamiętnych czasów. Ale, rzecz jasna, Ferrary nie pokonał.
O nie, tylko nie "Zły porucznik". Z trójki ostatnich filmów Herzoga, to własnie "Porucznik" jest dla mnie najgorszy. Bełkot starca cierpiącego na demencję. Koszmar!
OdpowiedzUsuń