The Master (2012)


Chyba od czasu "Matriksa" nie widziałem w kinie filmu, który by w tak ostentacyjny sposób celebrował to, że jest antologią cudzych idei ubranych w szaty oryginalnego dzieła. Wszystko, dokładnie wszystko, co zostało tu pokazane, w kulturze funkcjonuje od czasów starożytnej Mezopotamii.


Zasługą Andersona jest jedynie to, że dokonał selekcji tematów i zgrabnie je poskładał tak, że wyszedł z tego rasowy melodramat. I owszem jest to historia miłości tyle tylko, że nie dwóch mężczyzn a twórcy i jego stworzenia. Freddie jest osobistym eksperymentem tytułowego Mistrza. Z jakichś powodów to on a nie dziesiątki innych osób przykuły jego uwagę. Innymi manipuluje odruchowo, nim kieruje intencjonalnie, Freddie to jego opus magnum. Ale, jak to z takimi dziełami bywa, relacja szybko przestaje być jednostronna. Freddie równie nieświadomie przetwarza Mistrza, staje się jego obsesją. Koniec może nie jest tak histeryczny jak w "Czarnym łabędziu", ale końcowa piosenka jest gwoździem do trumny banału, jakim jest ten film.

Po raz kolejny przekonuję się do tego, że Anderson jest artystycznym socjopatą: nie posiada w sobie umiejętności przeżywania emocji. Zna je intelektualnie i potrafi perfekcyjnie je odwzorować, ale nie ma w tym życia. Kiedy na początku filmu w tle słychać Ellę Fitzgerald śpiewającą "Get Thee Behind Me Satan", od razu zacząłem się zastanawiać, czy Anderson czuje ten tekst. "Mistrz" dał mi na to odpowiedź. Niestety mnie jego monumentalizm nie powalił już przy "Aż poleje się krew", tym bardziej nie zrobił wrażenia i teraz.

Za to aktorsko jest świetny. Bardzo fizycznie wyrazista kreacja Joaquina Phoenixa i ekspresyjna Philipa Seymoura Hoffmana oczywiście od razu rzucają się w oczy. Mnie spodobała się Amy Adams, niby pozostająca w cieniu i jako aktorka i jako bohaterka, ale jej sztywna Peggy jest fascynująca postacią, znacznie mniej jednoznaczną niż obaj protagoniści.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)