Like Crazy (2011)
Jeśli nie jesteś 100% romantykiem; jeśli dla miłości nie jesteś w stanie poświęcić wszystkiego, walczyć o nią do upadłego, wtedy wielka, prawdziwa miłość staje się przekleństwem, ciężarem nie do wytrzymania. O tym przekonują nas bohaterowie filmu "Do szaleństwa".
Anna i Jacob poznali się na studiach. Ona przyjechała do Los Angeles z Wielkiej Brytanii na chwilę, by liznąć trochę wiedzy. Tak poznała jego. Zakochali się. I jak to młodzi, uczucie wzięło górę nad rozsądkiem, czego konsekwencją było złamanie przez Annę warunków wizowych i zakaz wstępu do Stanów. Uczucie jednak przetrwało. W końcu to była prawdziwa miłość. Próbowali żyć osobno, ale wciąż ich coś do siebie pchało. Wreszcie pobrali się, ale wiza małżeńska też została im odmówiona. Nie zostało im więc już nic, jak się poddać, jak zabić uczucie, jak ustatkować się praktycznie i wygodnie, godząc na to, co jest w zasięgu ręki.
"Do szaleństwa" pokazuje wspaniałe uczucie. Yelchin i Jones stanowią idealną parę, naprawdę wierzy się w ich uczucie. A jednak ich bohaterowie nie są zdolni o to uczucie zawalczyć. Problemy z urzędem emigracyjnym są tylko pretekstem. Gdyby nie one, pojawiłyby się inne. W końcu realność dnia codziennego składa się z wielu kłód rzucanych nam pod nogi. Anna i Jacob nie byliby w stanie z tą realnością zawalczyć.
Drake Doremus świetnie pokazuje rzeczywistość, w której miłość nie wystarcza, nie jest odpowiedzią na wszystkie bolączki świata. Reżyser cudownie pokazał rozkwit uczucia oraz intencjonalny (choć nie do końca uświadamiany) proces jego niszczenia.
W tym wszystkim jedna rzecz mnie irytowała: niemożliwość zrozumienia przez reżysera idei stref czasowych. Przez dużą część Anna i Jacob rozdzieleni są ośmioma godzinami różnicy, ale w filmie wygląda to raczej tak, jakby zamiast w Londynie i Los Angeles bohaterowie mieszkali w Nowym Jorku i Los Angeles. Niby drobnostka, a jednak mnie mocno uwierała.
Ocena: 7
Anna i Jacob poznali się na studiach. Ona przyjechała do Los Angeles z Wielkiej Brytanii na chwilę, by liznąć trochę wiedzy. Tak poznała jego. Zakochali się. I jak to młodzi, uczucie wzięło górę nad rozsądkiem, czego konsekwencją było złamanie przez Annę warunków wizowych i zakaz wstępu do Stanów. Uczucie jednak przetrwało. W końcu to była prawdziwa miłość. Próbowali żyć osobno, ale wciąż ich coś do siebie pchało. Wreszcie pobrali się, ale wiza małżeńska też została im odmówiona. Nie zostało im więc już nic, jak się poddać, jak zabić uczucie, jak ustatkować się praktycznie i wygodnie, godząc na to, co jest w zasięgu ręki.
"Do szaleństwa" pokazuje wspaniałe uczucie. Yelchin i Jones stanowią idealną parę, naprawdę wierzy się w ich uczucie. A jednak ich bohaterowie nie są zdolni o to uczucie zawalczyć. Problemy z urzędem emigracyjnym są tylko pretekstem. Gdyby nie one, pojawiłyby się inne. W końcu realność dnia codziennego składa się z wielu kłód rzucanych nam pod nogi. Anna i Jacob nie byliby w stanie z tą realnością zawalczyć.
Drake Doremus świetnie pokazuje rzeczywistość, w której miłość nie wystarcza, nie jest odpowiedzią na wszystkie bolączki świata. Reżyser cudownie pokazał rozkwit uczucia oraz intencjonalny (choć nie do końca uświadamiany) proces jego niszczenia.
W tym wszystkim jedna rzecz mnie irytowała: niemożliwość zrozumienia przez reżysera idei stref czasowych. Przez dużą część Anna i Jacob rozdzieleni są ośmioma godzinami różnicy, ale w filmie wygląda to raczej tak, jakby zamiast w Londynie i Los Angeles bohaterowie mieszkali w Nowym Jorku i Los Angeles. Niby drobnostka, a jednak mnie mocno uwierała.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz