Dawn of the Planet of the Apes (2014)
Miałem to "nieszczęście", że swoją przygodę z fantastyką rozpocząłem – zupełnie przypadkowo – od najwyższej półki, od lektury Le Guin ("The Dispossessed"), Wolfe'a ("Księga Nowego Słońca"), Mathesona ("Jestem legendą"), Russell ("Wróbel"). Dzięki nim wyrobiłem sobie pogląd na fantastykę jako gatunek, którego celem wcale nie jest olśniewanie odbiorcy wizją niezwykłych światów, ale wykorzystywanie "egzotycznych" scenografii, by zadawać fundamentalne pytania na temat istoty człowieczeństwa. W konfrontacji z tymi książkami kino spod znaku SF wydawało mi się błahe, głupie, efekciarskie, ale przede wszystkim puste. Oczywiście później poznałem wiele wyjątków od powyższej reguły. Niemniej jednak za każdym razem, kiedy oglądam film SF, który inteligencją dorównuje literaturze SF, jestem zdumiony. I właśnie w takie zdumienie wprowadziła mnie "Ewolucja planety małp".
Na film szedłem ze sporymi oczekiwaniami. Poprzednia część sprawiła mi zawód. Było więc co poprawiać, twórcy mieli pole do popisu, by w końcu rozwinąć skrzydła. Ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu Matt Reeves szansę wykorzystał i naprawdę stworzył widowisko imponujące nie tylko rozmachem ale i fabularną konsekwencją. "Ewolucja" ma spójną historię, wyraźnie określone linie dramaturgiczne, czego tak bardzo mi brakowało w "Genezie planety małp". Reeves jeszcze bardziej uczłowieczył małp, co – biorąc pod uwagę moje wcześniejsze zastrzeżenia – powinno być wadą, ale tak nie jest. W przygotowanej przez twórców fabule, takie a nie inne potraktowanie małp było jak najbardziej logicznym posunięciem, koniecznym, by z całą mocą wybrzmiały wszystkie myśli zawarte w filmie.
"Ewolucja planety małp" odwołuje się do najlepszych wzorców fantastyki. To ponura opowieść o starciu dwóch odmiennych cywilizacji. Tu nie ma miejsca na happy-end, a triumf ma posmak krwi, popiołu i zbrukanego sumienia. Tworząc fabułę twórcy wyraźnie inspirowali się najważniejszymi dziełami kultury masowej. "Ewolucja" ma ten sam wydźwięk, co "Folwark zwierzęcy", a konflikty pomiędzy poszczególnymi bohaterami zostały tak rozpisane, jakby odpowiadał za nie sam Szekspir. Oczywiście nawiązania do "Ryszarda III" są aż nazbyt widoczne, ale mnie jakoś bardziej skojarzył się z "Kupcem weneckim". Bardzo, ale to naprawdę bardzo spodobał mi się wątek konfliktu Cezara z Kobe (w który wplątany zostanie syn Cezara). Przypomniał mi on to, w jaki sposób Colleen McCullough w jednej z moich ulubionych serii powieściowych (nie fantastycznych a historycznych) opisała konflikty Sulli z Cezarem i Cezara z Pompejuszem. Podobało mi się to, że obaj mają rację stając po przeciwnych stronach i obaj są dla mnie tragicznymi postaciami, ponieważ wybory, których dokonują wymuszają na nich coraz większą skrajność w postępowaniu, ograniczając pole manewru i możliwość kompromisu, aż stają w punkcie, z którego nie ma już odwrotu.
Oczywiście spodobały mi się też efekty. Iluzja realności, jaką udało się uzyskać w przypadku postaci małp, jest po prostu zadziwiające. Chwila, w której aktorzy motion-capture otrzymają nominacje do Oscara, wydaje się zbliżać wielkimi krokami.
Jednak "Ewolucja planety małp" nie jest filmem idealnym. Po pierwsze, wątki ludzkie w porównaniu z małpimi wypadają blado. Konflikty nie mają tu tej samej mocy emocjonalnej. Malcolm i Dreyfus nie są parą paralelną do Cezara i Kobe. Nie podobały mi się też niektóre sceny. Wydawały się pochodzić z kina bardziej topornego, głupkowatego (np. scena, gdy Dreyfus zatrzymuje się przy jakimś chłopaku, by pomóc mu z bronią). Ale mój największy zarzut dotyczy 3D. Nie widzę dla niego żadnego uzasadnienia. Naprawdę nie ma w tym filmie nic, co wyglądałoby gorzej w starych dobrych dwóch wymiarach.
Ocena: 8
PS. Ciekawe dlaczego wśród tych, co przeżyli jest tak mało Azjatów? Latynosów też nie ma zbyt wielu, ale przynajmniej mają kwestie mówione.
Na film szedłem ze sporymi oczekiwaniami. Poprzednia część sprawiła mi zawód. Było więc co poprawiać, twórcy mieli pole do popisu, by w końcu rozwinąć skrzydła. Ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu Matt Reeves szansę wykorzystał i naprawdę stworzył widowisko imponujące nie tylko rozmachem ale i fabularną konsekwencją. "Ewolucja" ma spójną historię, wyraźnie określone linie dramaturgiczne, czego tak bardzo mi brakowało w "Genezie planety małp". Reeves jeszcze bardziej uczłowieczył małp, co – biorąc pod uwagę moje wcześniejsze zastrzeżenia – powinno być wadą, ale tak nie jest. W przygotowanej przez twórców fabule, takie a nie inne potraktowanie małp było jak najbardziej logicznym posunięciem, koniecznym, by z całą mocą wybrzmiały wszystkie myśli zawarte w filmie.
"Ewolucja planety małp" odwołuje się do najlepszych wzorców fantastyki. To ponura opowieść o starciu dwóch odmiennych cywilizacji. Tu nie ma miejsca na happy-end, a triumf ma posmak krwi, popiołu i zbrukanego sumienia. Tworząc fabułę twórcy wyraźnie inspirowali się najważniejszymi dziełami kultury masowej. "Ewolucja" ma ten sam wydźwięk, co "Folwark zwierzęcy", a konflikty pomiędzy poszczególnymi bohaterami zostały tak rozpisane, jakby odpowiadał za nie sam Szekspir. Oczywiście nawiązania do "Ryszarda III" są aż nazbyt widoczne, ale mnie jakoś bardziej skojarzył się z "Kupcem weneckim". Bardzo, ale to naprawdę bardzo spodobał mi się wątek konfliktu Cezara z Kobe (w który wplątany zostanie syn Cezara). Przypomniał mi on to, w jaki sposób Colleen McCullough w jednej z moich ulubionych serii powieściowych (nie fantastycznych a historycznych) opisała konflikty Sulli z Cezarem i Cezara z Pompejuszem. Podobało mi się to, że obaj mają rację stając po przeciwnych stronach i obaj są dla mnie tragicznymi postaciami, ponieważ wybory, których dokonują wymuszają na nich coraz większą skrajność w postępowaniu, ograniczając pole manewru i możliwość kompromisu, aż stają w punkcie, z którego nie ma już odwrotu.
Oczywiście spodobały mi się też efekty. Iluzja realności, jaką udało się uzyskać w przypadku postaci małp, jest po prostu zadziwiające. Chwila, w której aktorzy motion-capture otrzymają nominacje do Oscara, wydaje się zbliżać wielkimi krokami.
Jednak "Ewolucja planety małp" nie jest filmem idealnym. Po pierwsze, wątki ludzkie w porównaniu z małpimi wypadają blado. Konflikty nie mają tu tej samej mocy emocjonalnej. Malcolm i Dreyfus nie są parą paralelną do Cezara i Kobe. Nie podobały mi się też niektóre sceny. Wydawały się pochodzić z kina bardziej topornego, głupkowatego (np. scena, gdy Dreyfus zatrzymuje się przy jakimś chłopaku, by pomóc mu z bronią). Ale mój największy zarzut dotyczy 3D. Nie widzę dla niego żadnego uzasadnienia. Naprawdę nie ma w tym filmie nic, co wyglądałoby gorzej w starych dobrych dwóch wymiarach.
Ocena: 8
PS. Ciekawe dlaczego wśród tych, co przeżyli jest tak mało Azjatów? Latynosów też nie ma zbyt wielu, ale przynajmniej mają kwestie mówione.
To mnie zaskoczyłeś. Jedynka była głupkowata, nielogiczna, do tego zawodziła jako kino przygodowe (wielki blockbuster z 10 minutami scen właściwej akcji na samym końcu, co to ma być?), a tu taki szok. Dla takiej fabuły mogę się wybrać do kina... Oby w sierpniu jeszcze grali w Olsztynie :)
OdpowiedzUsuńScen typowo blockubsterowych w stylu Baya czy Emmericha tutaj nie ma, ale jest kilka niezłych akcji. Za to fabuła jest zdecydowanie na wyższym poziomie niż w jedynce.
UsuńA czy można go bez problemu oglądać nie znając pierwszej części?
UsuńSą sceny, które odwołują się do wydarzeń z pierwszej części, ale nie są to rzeczy aż tak istotne.
Usuń