Sover Dolly på ryggen? (2012)
Mam dziwne przeczucie, że "Prawie idealny" miał być komedią romantyczną. Jeśli tak, to przynajmniej w moim przypadku, rzecz okazała się totalnym fiaskiem. Nie widziałem w tym filmie nic romantycznego ani zabawnego. Całość zdecydowanie mnie przygnębiła, a to przede wszystkim ze względu na bohaterów.
"Prawie idealny" pełen jest ludzi samotnych, nieszczęśliwych, desperacko szukających spełnienia. I nie chodzi tu jedynie o główną bohaterkę, która straciła nadzieję na znalezienie ukochanego, więc zaszła w ciążę innymi metodami. To samo dotyczy jej przyszłego oblkubieńca, który broni się przed rozczarowaniem unikając zobowiązań. Jest też Rune, który aż za bardzo stara się być partnerem idealnym i od samego początku wiadomo, że jego bohaterka nie wybierze. Jest też szefowa, lesbijka, beznadziejnie w bohaterce zakochana.
Już ta menażeria postaci wystarczyłaby do popsucia mi humoru. Ale jeszcze gorsza była świadomość, że od początku większość z bohaterów zostanie wystawiona do wiatru, bo przecież heroinie przypisany jest ten jedyny i nikt inny. Reszta, choć nie z własnej winy, zostanie przez los ukarana. I nawet nagroda pocieszenia w postaci ostatniej sceny nic tu nie zmienia.
Po film sięgnąłem wyłącznie ze względu na Nikolaja Lie Kaasa. Od czasu "Rekonstrukcji" jest jednym z moich ulubionych duńskich aktorów i jak tylko mam okazję, to filmy z jego udziałem oglądam. Niestety ostatnio widzę go w rzeczach dość przeciętnych. Tak było z "Kobietą w klatce", tak jest i w tym przypadku.
Ocena: 5
"Prawie idealny" pełen jest ludzi samotnych, nieszczęśliwych, desperacko szukających spełnienia. I nie chodzi tu jedynie o główną bohaterkę, która straciła nadzieję na znalezienie ukochanego, więc zaszła w ciążę innymi metodami. To samo dotyczy jej przyszłego oblkubieńca, który broni się przed rozczarowaniem unikając zobowiązań. Jest też Rune, który aż za bardzo stara się być partnerem idealnym i od samego początku wiadomo, że jego bohaterka nie wybierze. Jest też szefowa, lesbijka, beznadziejnie w bohaterce zakochana.
Już ta menażeria postaci wystarczyłaby do popsucia mi humoru. Ale jeszcze gorsza była świadomość, że od początku większość z bohaterów zostanie wystawiona do wiatru, bo przecież heroinie przypisany jest ten jedyny i nikt inny. Reszta, choć nie z własnej winy, zostanie przez los ukarana. I nawet nagroda pocieszenia w postaci ostatniej sceny nic tu nie zmienia.
Po film sięgnąłem wyłącznie ze względu na Nikolaja Lie Kaasa. Od czasu "Rekonstrukcji" jest jednym z moich ulubionych duńskich aktorów i jak tylko mam okazję, to filmy z jego udziałem oglądam. Niestety ostatnio widzę go w rzeczach dość przeciętnych. Tak było z "Kobietą w klatce", tak jest i w tym przypadku.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz