The Hundred-Foot Journey (2014)
Powinienem piać z zachwytu nad tym filmem. Historia, jaką opowiada "Podróż na sto stóp" nie jest wcale a wcale oryginalna i mógłbym ją streścić bez oglądania, ale należy do tych, które po prostu lubię oglądać/słuchać i nigdy nie mam ich dosyć. Ma wszystkie ulubione przeze mnie składniki: uparciuchów, którzy na pierwszy rzut oka są irytującymi bohaterami, ale w sumie są bardzo szlachetni, czystych duchowo i utalentowanych młodych, którzy gubią się w możliwościach świata i muszą odkryć, co liczy się naprawdę, Helen Mirren, która zawsze jest atrakcją i wspaniałe smakołyki, po których strasznie zgłodniałem. A jednak "Podróż na sto stóp" wcale mi się nie spodobała.
Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: Lasse Hallström. Od czasu "Blefu" nie zrobił nic, co by mnie w pełni usatysfakcjonowało. A po "Hipnotyzerze" przekonał mnie, że powinien sobie z filmami dać spokój. Co prawda "Podróż na sto stóp" nie jest aż tak zła, ale to wciąż dzieło, które wstyd nie przyniosłoby jedynie studentowi filmówki.
Kiedy masz do czynienia z fabułą równie wtórną, jak ta przygotowana przez Stevena Knighta na bazie książki Richarda C. Moraisa, to jedyne co możesz zrobić, to opowiedzieć ją w wyjątkowy sposób. Hallström kiedyś to potrafił (czego dowodem jest "Czekolada "), teraz jednak stracił tę umiejętność. Zdarzenia skleja ze sobą bez większego wyczucia. Niepasujące do siebie elementy na siłę wciska, masakrując przesadnie ckliwymi zdjęciami i muzyką. Dowcipy są czerstwe. Bohaterowie przesłodzeni. Całość zamiast być lekkim sufletem, jest bezkształtnym glutem opadającym pod własnym ciężarem. Tylko w kilku miejscach Hallströmowi udaje się wyczarować prawdziwą magię uczuć. Ale to niestety działa jeszcze bardziej na niekorzyść całości, ponieważ kiedy sceny mijają, z większym bólem uderzałem o ścianę rzeczywistości i narracyjnej niezdarności.
Mirren zupełnie się w tym filmie marnuje. Manish Dayal i Charlotte Le Bon jakoś się bronią, ale cudem i tylko o włos. Reszta postaci nie stanowi nawet barwnego tła. Jest przeraźliwie mdła.
Wbrew swoim intencjom Hallström wcale też nie szerzy swoim filmem idei tolerancji, międzykulturowego porozumienia. Przeciwnie. "Podróż na sto stóp" potwierdza wszystkie najgorsze przekonania ksenofobów o emigrantach: tak, rzeczywiście zabierają nam ziemię, domy, pracę, karierowy sukces i – co jest chyba najgorsze! – kobiety. Mogę zrozumieć, że dla Hallströma takie przesłanie wcale nie jest negatywne, w końcu pochodzi ze Skandynawii, która powoli wymiera i jedynym dla regionu ratunkiem są emigranci. Ale w innych krajach podobna koncepcja nie spotka się z równie przychylnym przyjęciem.
Ocena: 4
Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: Lasse Hallström. Od czasu "Blefu" nie zrobił nic, co by mnie w pełni usatysfakcjonowało. A po "Hipnotyzerze" przekonał mnie, że powinien sobie z filmami dać spokój. Co prawda "Podróż na sto stóp" nie jest aż tak zła, ale to wciąż dzieło, które wstyd nie przyniosłoby jedynie studentowi filmówki.
Kiedy masz do czynienia z fabułą równie wtórną, jak ta przygotowana przez Stevena Knighta na bazie książki Richarda C. Moraisa, to jedyne co możesz zrobić, to opowiedzieć ją w wyjątkowy sposób. Hallström kiedyś to potrafił (czego dowodem jest "Czekolada "), teraz jednak stracił tę umiejętność. Zdarzenia skleja ze sobą bez większego wyczucia. Niepasujące do siebie elementy na siłę wciska, masakrując przesadnie ckliwymi zdjęciami i muzyką. Dowcipy są czerstwe. Bohaterowie przesłodzeni. Całość zamiast być lekkim sufletem, jest bezkształtnym glutem opadającym pod własnym ciężarem. Tylko w kilku miejscach Hallströmowi udaje się wyczarować prawdziwą magię uczuć. Ale to niestety działa jeszcze bardziej na niekorzyść całości, ponieważ kiedy sceny mijają, z większym bólem uderzałem o ścianę rzeczywistości i narracyjnej niezdarności.
Mirren zupełnie się w tym filmie marnuje. Manish Dayal i Charlotte Le Bon jakoś się bronią, ale cudem i tylko o włos. Reszta postaci nie stanowi nawet barwnego tła. Jest przeraźliwie mdła.
Wbrew swoim intencjom Hallström wcale też nie szerzy swoim filmem idei tolerancji, międzykulturowego porozumienia. Przeciwnie. "Podróż na sto stóp" potwierdza wszystkie najgorsze przekonania ksenofobów o emigrantach: tak, rzeczywiście zabierają nam ziemię, domy, pracę, karierowy sukces i – co jest chyba najgorsze! – kobiety. Mogę zrozumieć, że dla Hallströma takie przesłanie wcale nie jest negatywne, w końcu pochodzi ze Skandynawii, która powoli wymiera i jedynym dla regionu ratunkiem są emigranci. Ale w innych krajach podobna koncepcja nie spotka się z równie przychylnym przyjęciem.
Ocena: 4
Bardzo mi się podoba to co, i jak, napisałeś. A po "Hipnotyzerze" trzeba mieć wiele odwagi i samozaparcia, ew. poczucie spełniania jakiegoś obowiązku, by sięgać po coś co wyszło spod ręki wspaniałego przecież kiedyś Hallstroma. Szkoda tego reżysera, ale co zrobić, pewnie nie potrafi już żyć bez robienia nowych filmów.
OdpowiedzUsuńGdyby nie Mirren w obsadzie, pewnie bym sobie oglądanie darował. Ale za bardzo ją lubię, niestety
Usuń