W.E. (2011)

Ale mnie Madonna zaskoczyła. I to drugi raz! Po całkiem niezłym debiucie, zrobiła film, który jest naprawdę piękny. Nie spodziewałem się, że jest z niej aż tak dobra filmowa poetka. "W.E." urzekł mnie zmysłowością, namiętnością i zrozumieniem, że natura ludzka nie jest jedno- czy nawet dwuwymiarowa.




"Królewski romans" zbudowany jest z malutkich perełek. Każda z nich sama w sobie jest już doskonała. Nanizane na jedną nitkę zapierają po prostu dech. Niektóre sceny, jak pierwszy taniec Wallis z Edwardem czy przyjęcie u Wallis to inscenizacyjne cacka, które jak dla mnie mogłyby trwać wiecznie. Madonna – przy wielkiej pomocy Abla Korzeniowskiego (cóż to była za muzyka!!!) – sprawiła, że dostałem gęsiej skórki doznając emocji, które były częścią doświadczenia bohaterów.

Najbardziej spodobało mi się to, jak pokazała, że być może Romeo i Julia mieli rację, że dla romantycznej miłości nie ma innego rozwiązania jak tylko śmierć w kulminacyjnym momencie. W innym przypadku miłość z uczucia dającego wolność, staje się więzieniem i katem na całe dziesięciolecia.

Jest jednak jeden fragment filmu, który mi się nie spodobał. Chodzi mi o spotkanie Wally z Al-Fayedem. Ich rozmowa jest przekombinowana, twórcy chcieli pokazać jak to są sprytni, jak ta wymiana ma podwójne znaczenie odnosząc się nie tylko do związku Edwarda i Wallis. Ale moim zdaniem było to niepotrzebne.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

Tonight I Strike (2013)