Jamie Marks Is Dead (2014)
Kiedy dowiedziałem się, że "One for Sorrow" zostanie zekranizowane, wiedziałem, że będę musiał film zobaczyć. Chciałem się przekonać o tym, jak będzie on wyglądać, kiedy zostanie pozbawiony najważniejszego elementu. Bo że nie uda się przenieść na ekran atmosfery osaczenia depresją, byłem pewny.
I miałem rację. Carter Smith nawet nie próbował opowiedzieć historii Adama. W filmie nie zostało nic z jego stopniowej deterioracji, świadomego, a zarazem kompletnie ślepego wpadania w pułapkę śmierci. Reżyser postanowił skoncentrować się wyłącznie na wątku relacji Adama z duchem nieżyjącego chłopca. Ale nawet ta relacja uległa uproszczeniu i mocniej skierowana w inną stronę, niż to było w książce. Co wcale nie było złym posunięciem. Po prostu reżyserowi nie udało się pociągnąć pomysłu dostatecznie daleko. Jednocześnie Smith – dość nieudolnie – próbował odtworzyć atmosferę smutku. Adam i Jamie są tu prawie życiowymi rozbitkami, którzy wzajemnie podtrzymują się na duchu. Prawie, ponieważ reżyserowi nie udaje się nadać głębi ani bohaterom ani łączącej jej relacji. Mimo prób, nie potrafił przełamać progu inscenizacji i wgryźć się w materię z autentycznym zaangażowaniem.
Do tego wszystkiego Smith ma też problem z prowadzeniem swoich aktorów. Najwyraźniej widać to na przykładzie Camerona Monaghana. Ma on sceny, w których wypada doskonale. Ale są też takie momenty, kiedy jest kompletnie niewiarygodny. O dziwo najgorzej gra w scenach, które pozornie niewiele od niego wymagają.
"Jamie Marks Is Dead" to film niespełniony. Nie jest to do końca horror, ale trudno uznać go też za dramat psychologiczny. Smith miał ambitne plany, ale z realizacją jest u niego krucho. Na podstawie filmu nie wyrobicie sobie właściwej opinii o książce, która jest naprawdę warta przeczytania.
Ocena: 5
I miałem rację. Carter Smith nawet nie próbował opowiedzieć historii Adama. W filmie nie zostało nic z jego stopniowej deterioracji, świadomego, a zarazem kompletnie ślepego wpadania w pułapkę śmierci. Reżyser postanowił skoncentrować się wyłącznie na wątku relacji Adama z duchem nieżyjącego chłopca. Ale nawet ta relacja uległa uproszczeniu i mocniej skierowana w inną stronę, niż to było w książce. Co wcale nie było złym posunięciem. Po prostu reżyserowi nie udało się pociągnąć pomysłu dostatecznie daleko. Jednocześnie Smith – dość nieudolnie – próbował odtworzyć atmosferę smutku. Adam i Jamie są tu prawie życiowymi rozbitkami, którzy wzajemnie podtrzymują się na duchu. Prawie, ponieważ reżyserowi nie udaje się nadać głębi ani bohaterom ani łączącej jej relacji. Mimo prób, nie potrafił przełamać progu inscenizacji i wgryźć się w materię z autentycznym zaangażowaniem.
Do tego wszystkiego Smith ma też problem z prowadzeniem swoich aktorów. Najwyraźniej widać to na przykładzie Camerona Monaghana. Ma on sceny, w których wypada doskonale. Ale są też takie momenty, kiedy jest kompletnie niewiarygodny. O dziwo najgorzej gra w scenach, które pozornie niewiele od niego wymagają.
"Jamie Marks Is Dead" to film niespełniony. Nie jest to do końca horror, ale trudno uznać go też za dramat psychologiczny. Smith miał ambitne plany, ale z realizacją jest u niego krucho. Na podstawie filmu nie wyrobicie sobie właściwej opinii o książce, która jest naprawdę warta przeczytania.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz